Idą święta – recenzja książki “Dorzuć mnie do prezentu”

Skoro nadszedł grudzień, to przyszedł czas na wyciągnięcie z biblioteczek książek związanych z Bożym Narodzeniem. Mam na półce kilkanaście tytułów, większość już niestety przeczytanych, dlatego bardzo się ucieszyłam, kiedy przyszła do mnie powieść autorstwa Agnieszki Błażyńskiej pt.: “Dorzuć mnie do prezentu”. 

Święta w okresie pandemii nie nastrajają zbyt optymistycznie, a już w szczególności, gdy przymusowo siedzi się w domu na kwarantannie. Maja zdecydowanie wie coś na ten temat. A może ktoś potrzebuje zrobić świąteczne zakupy? Z pewnością dobrze zorganizowana Paula będzie idealną towarzyszką do tego zadania. Co mają ze sobą wspólnego te postaci/postacie? Jak się okazuje – bardzo dużo. 

“Dorzuć mnie do prezentu” jest zbiorem historii siedmiu różnych osób, których losy splatają się ze sobą. Część rozdziałów została napisana  z perspektywy pierwszoosobowej, inne natomiast z perspektywy narratora trzecioosobowego. 

Najbardziej do gustu przypadło mi opowiadanie pt.: “Frank” i muszę przyznać, że przede wszystkim utożsamiałam się właśnie z główną bohaterką tej historii. Bardzo też polubiłam Maję, kobietę z pierwszego opowiadania, noszącego nazwę “Szary zeszyt”. Współczułam jej, kiedy wirus spowodował, że na kilka dni została całkowicie “wyjęta” z życia. 

Muszę przyznać, że bardzo podobała mi się różnorodność w narracji. Był to dość ciekawy zabieg, dzięki któremu czułam, że ci ludzie mogliby żyć w prawdziwym świecie.

“Dorzuć mnie do prezentu” to książka na jedno popołudnie. Mimo siedmiu różnych historii, bohaterowie nie mieszają się i łatwo zapamiętać, które opowiadanie dotyczyło której postaci. Jeżeli szuka ktoś niezobowiązującej, świątecznej i lekkiej lektury, to ta pozycja nada się do tego idealnie. 

Dama kier czy dama pik? – recenzja książki “Życie jest damą kier”

Stalking to natarczywe nękanie, naruszające prywatność ofiary, powodujące poczucie zagrożenia, poniżenia lub udręczenia. Pod tym terminem kryje się również kradzież tożsamości, mająca na celu wyrządzenie szkody majątkowej lub osobistej. Karą za te czyny jest pozbawienie wolności od sześciu miesięcy do ośmiu lat. Gdy jednak ofiara targnie się na swoje życie, wyrok pozbawienia wolności wynosi od roku do dziesięciu lat. Jest to art. 190a kodeksu karnego, który obowiązuje od 6 czerwca 2011 roku.

Zuza, główna bohaterka powieści Aleksandry Bekus pt.: „Życie jest damą kier”, padła ofiarą stalkera. Zaczęło się od prezentów, potem doszły do tego głuche telefony, SMS-y, śledzenie, podglądanie i groźby. Kobieta zaczęła coraz bardziej niepokoić się o życie swoje i swoich najbliższych. Na szczęście trafiła na policjanta, który nie zbył jej „machnięciem ręki”, a zaangażował się w całą sprawę, sprawdzając każdy, nawet najmniejszy trop. Kim był tajemniczy prześladowca? Dlaczego na swoją ofiarę wybrał właśnie ją? Do czego jest w stanie jeszcze się posunąć, aby zdobyć swoją “królową”?

Wyjątkowo nie starałam się utożsamić z żadną z postaci. Wychodząc z domu, nie chciałabym czuć ciągłego niepokoju, rozglądając się dookoła, czy przypadkiem ktoś za mną nie idzie, zamartwiać się o członków rodziny i przyjaciół, bo może akurat teraz prześladowca kręci się w ich pobliżu. Współczułam bohaterom, szczególnie dlatego, że nie wiedzieli, kto niszczy im życie.

Autorka w bardzo ciekawy sposób przedstawiła osobę samego sprawcy. Z jednej strony to człowiek niepoczytalny, a z drugiej dość inteligentny, skoro wszystko miał zaplanowane w najmniejszych szczegółach. Był pewny swojej anonimowości oraz tego, że będzie nieuchwytny dla policji. Na szczęście zgubiła go jedna, mała rzecz, która naprowadziła funkcjonariuszy na jego trop.

Naprawdę chciałabym móc napisać, że jest to przykład fikcji literackiej (mimo że w pewnym sensie historia Zuzy nią jest). Niestety samo zjawisko stalkingu rzeczywiście istnieje. Jak się okazuje z policyjnego raportu, który znalazłam w Internecie, w 2017 roku na podstawie artykułu 190a wszczęto 8078 postępowań, stwierdzonych zostało 4204 przestępstw, a 2853 wykryto (w roku 2012 było ich 2020 i liczba ta z roku na rok miała tendencję wzrostową).

Książka pomimo ciężkiej tematyki mi się podobała. Nie jest to pozycja dla każdego, dlatego polecam ją osobom, zainteresowanych tą tematyką.

Za egzemplarz dziękuję

Chodźmy za ćmą – recenzja książki “Gwiezdny zegar. Cienista ćma”

Rynek książek dla dzieci jest bardzo różnorodny. Można na nim znaleźć wiele ciekawych pozycji – poczynając od tych, które czyta się wspólnie z rodzicami,  na tytułach, które dziecko może przeczytać samodzielnie kończąc. Prawie miesiąc temu, na półki sklepowe trafiła powieść autorstwa Francesci Gibbons pt.: “Gwiezdny zegar. Cienista Ćma”, do której rysunki stworzył Chris Riddell (ilustrował również “Na szczęście mleko…” Neila Gaimana). 

Pewnego dnia po wyjściu z kawiarenki, Imogen zauważyła wyjątkową ćmę, o srebrnych skrzydełkach. Była przekonana, że to ten sam owad, którego uratowała w swoim domu parę godzin wcześniej. Kiedy nocny motyl odleciał, postanowiła pójść za nim. Zwierzątko doprowadziło ją do tajemniczych drzwi ukrytych w drzewie. Niestety okazało się, że jej młodsza siostra – Marie, cały czas za nią podążała. Niespodziewanie obie zostały uwięzione w innym świecie i teraz muszą zrobić wszystko, aby znaleźć drogę powrotną do domu…

Miałam problem z utożsamieniem się z którymś z młodszych bohaterów, głównie dlatego, że sama już jestem dorosła i inaczej odbieram takie historie. Mimo wszystko charaktery trzech głównych postaci zostały bardzo dobrze wykreowane.

Miro jest księciem, który stał się wybawcą dziewczynek przed grasującymi w tej krainie potworami. Z początku nie wiedział jak traktować nowoprzybyłe. Dopiero po pewnym czasie zrozumiał, że stały się dla niego przyjaciółkami. 

Imogen zdarzało się w przypływie emocji najpierw coś zrobić lub powiedzieć, a dopiero potem pomyśleć. Czasami irytowała mnie swoim dziecinnym zachowaniem, przez co nie raz wydawało mi się, że Marie jest o wiele dojrzalsza od siostry. 

Z postaci dorosłych bardzo polubiłam Andela – osobę, która stworzyła tytułowy Gwiezdny zegar. Nie odegrał on dużej roli w całej historii, ale mimo to jestem ciekawa jego dalszych losów. 

Utwór został napisany z perspektywy narratora trzecioosobowego. 

Wydaje mi się, że książka przeznaczona jest raczej dla młodszego czytelnika, a jednak występują tu pewne wydarzenia nie do końca wpisujące się w kanon literatury dla dzieci. Dlatego mam pewien problem z jednoznacznym określeniem wieku odbiorcy, do którego naprawdę skierowana jest ta pozycja. Biorąc pod uwagę całokształt, poleciłabym ją osobom, mającym ponad dziesięć lat. 

Spędziłam przy tej książce kilka jesiennych wieczorów, podczas których niechętnie przerywałam lekturę. 

Za egzemplarz dziękuję

Miłość w dawnych czasach – recenzja książki “W paszczy lwa”

Niedawno miałam możliwość przeczytać dwa romanse historyczne, które wyszły spod pióra naszej polskiej autorki – Melisy Bel. “Diabelskiego hrabiego” pochłonęłam w ciągu jednego dnia i byłam bardzo ciekawa, jak wypadnie jego kontynuacja zatytułowana “W paszczy lwa”, której to poświęcę dzisiejszy wpis.

Mimo że historie opowiedziane w książkach dotyczą różnych bohaterów to polecam czytać je w kolejności ich wydania – niektóre postaci występuje w obu tomach. 

“W paszczy lwa” jest drugą częścią cyklu “Niepokorni”. Opowiada o młodej dziewczynie, imieniem Catherine, dorastającej w cieniu idealnej siostry. Ich matka bardzo często porównuje je do siebie, co główna bohaterka znosi z pokorą. Mimo ciągłych reprymend na swój temat wierzy, że spotka prawdziwą miłość. 

I tak też się staje. Pewnego dnia Kitty poznaje tego jednego, jedynego. Jest nim starszy od niej lord Nicolas Devon – najbardziej rozchwytywany mężczyzna w mieście. Dziewczyna podejmuje więc walkę o serce ukochanego i jest zdolna zrobić wiele, aby go zdobyć…

Szczególnie spodobało mi się wykreowanie postaci Catherine. W trakcie czytania książki widać było przemianę dziewczyny – zarówno wizualną jak i psychiczną. Można by powiedzieć, że z brzydkiego kaczątka stała się łabędziem. Łabędziem, który ciągle przyciągał do siebie kłopoty. Jej relacja z Nicolasem również została przedstawiona  w bardzo ciekawy sposób – niby sobie dokuczają wzajemnie, ale w taki przeuroczy i przyjacielski sposób. Do czasu…

Co do głównego bohatera męskiego, to Nick pomimo tego, iż był najbardziej rozchwytywanym mężczyzną, potrafił się zatroszczyć o kobietę, na której mu zależało (co udowodnił w obu tomach). Kitty starał się traktować jak przyjaciółkę i niestety dziewczyna nie ułatwiała mu tego. 

Sceny łóżkowe nie są gorszące, styl pisania autorki jest lekki, a książkę można spokojnie przeczytać w jeden jesienny wieczór. 

Polecam ją osobom, które odnajdują się w takich klimatach.

Za egzemplarz dziękuję Autorce.

Kolejna Calhoun… – recenzja książki pt.: “Amanda”

Bardzo lubię historie, będące serią wielu tomów, ponieważ dłużej mogę zostać z ulubionymi bohaterami (o ile ich polubię) powoli poznając ich losy. 

Dopóki zachowana jest ciągłość treści to kompletnie nie przeszkadza mi fakt, że czasem fabuła nie skupia się na jednej postaci. Tak właśnie jest z serią autorstwa Nory Roberts, opowiadającej o siostrach Calhoun. W sierpniu miałam możliwość zrecenzowania pierwszego tomu, przedstawiającego historię o Catherine. Teraz przyszła kolej na starszą siostrę dziewczyny – Amandę.

Tytułowa bohaterka pracuje jako menadżer hotelu. Jest najdojrzalsza z rodzeństwa, racjonalna i dobrze zorganizowana. Jej, można by powiedzieć, uporządkowane życie wywraca się do góry nogami w chwili gdy spotyka Sloana O’Rileya – architekta, który ma przebudować ich rodzinną posiadłość. Od samego początku iskrzy między nimi, jednak…ten mężczyzna nie jest w typie kobiety. Przynajmniej sama zainteresowana tak uważa. Czy jednak, aby na pewno?

Muszę przyznać, że bardzo polubiłam postać Sloana. Autorka na jego przykładzie pokazała, że nie należy oceniać książki po okładce, nadając bohaterowi naprawdę ciekawy charakter. Podobało mi się to, że mimo faktu, że lubił on denerwować Amandę, nie robił tego w sposób złośliwy. Był też człowiekiem bardzo odważnym i udowodnił, że jeżeli chodzi o najbliższe mu osoby, to będzie je bronił do samego końca. 

Co do głównej bohaterki, to podobnie jak w przypadku Catherine w żaden szczególny sposób mnie ona nie irytowała, czasem tylko nie potrafiłam zrozumieć jej zachowania. Bardzo mi się podobało to, że nie pozostawała dłużna Sloanowi za niektóre jego złośliwości. 

Oprócz głównego zarysu fabuły, w powieści występują dwa wątki poboczne – jeden dotyczy osoby Bianki (dawna krewna dziewcząt), a drugi poświęcony został jej szmaragdom, które prawdopodobnie zostały ukryte w rodzinnym Tower, gdzie mieszkają Calhounowie. 

Jest to historia idealna na jesienny wieczór, napisana z perspektywy narratora trzecio osobowego. To niezbyt wymagająca lektura, pozwalająca odpocząć po ciężkim dniu.

Za egzemplarz dziękuję

Niepisane reguły – recenzja książki “Reguły dla dziewczyn”

Ostatnimi czasy czytam dość sporo książek, które dedykowane są młodzieży. Między ostatnimi tomami Harrego Pottera, z ciekawości  sięgnęłam po powieść autorstwa Candance Bushnell oraz Katie Cotungo  pt.: “Reguły dla dziewczyn”, gdzie został poruszony temat molestowania uczennicy przez nauczyciela.

Główną bohaterką powieści jest Marin – wzorowa uczennica, jedna z redaktorek szkolnej gazetki, chcąca po zakończeniu liceum dostać się na swój wymarzony uniwersytet Browna. Wszystko idzie dobrze, do momentu, gdy Bex – a dokładniej pan Beckett, młody nauczyciel angielskiego, zaprasza ją do siebie, pod pretekstem pożyczenia książki. W jego mieszkaniu dochodzi do poważnego naruszenia granicy nauczyciel – uczennica. Jak z tym wszystkim poradzi sobie Marin?

Mam bardzo mieszane uczucia co do tej książki i mimo tego, że od jej przeczytania minęło już trochę czasu, dalej nie wiem, czy mi się podoba, czy wręcz przeciwnie.

Co do bohaterów. Marin jest mi zupełnie obojętna.  Ani ją lubię, ani jej nie lubię. Nie rozumiałam czasami jej decyzji i pewnych zachowań. Nie irytowała mnie, ale też nie dała się w żaden sposób polubić.

Za to najlepsza przyjaciółka Marin – Chloe bardzo mocno denerwowała mnie przez całą powieść. Nie była ona wzorem przyjaciółki, miałam wrażenie, że gdy Marin opowiedziała jej, co zaszło z Bexem, tamta zaczęła strzelać fochy. Pod koniec troszeczkę się zrehabilitowała, ale jednak nie zdobyła mojej sympatii.

Jedyną osobą, którą lubiłam, był Gray – chłopak z klubu książki, wspierający Marin na każdym kroku. Urzekł mnie swoim charakterem i dobrocią serca, a w dwóch momentach naprawdę mu współczułam.

W powieści denerwowały mnie również wtrącenia typu “yyyy”, które tak na prawdę były zbędne. Dodatkowo przez pierwszą połowę opowieść trochę mi się dłużyła.

Za to bardzo podobał mi się napisany do szkolnej gazetki esej traktujący o niepisanych regułach dla dziewczyn, których mimo wszystko (nawet nie świadomie) przestrzegamy. Sam fakt, żeby właśnie mówić o niewłaściwym zachowaniu i złym odczytywaniu intencji (działa to w obie strony) i przede wszystkim nie bać się prosić o pomoc był dobrym pomysłem autorek. Na plus jest również klub książki oraz pozycje, które zostały tam przytoczone (m.in. “Opowieść podręcznej”).

Jak wspominałam, mam mieszane uczucia co do tej pozycji. Zdecydowanie należy ją przeczytać samemu i samemu wyrobić sobie o niej zdanie. 

Za egzemplarz dziękuję

Miłość w kolei – recenzja książki “Chłopak, dla którego kompletnie straciłam głowę”

Jak już wspominałam, ostatnio ciągle czytam książki młodzieżowe. Kiedy więc zobaczyłam, że Kirsty Moseley wydała kolejną powieść , nie wahałam się ani chwili. Jak wypadł “Chłopak, dla którego kompletnie straciłam głowę”?

Główna bohaterka Amy ma ponad dwadzieścia lat, różowe włosy i pracuje jako kontroler biletów na kolei. Uwielbia oglądać Netflixa, a w czwartki spotykać się ze swoją przyjaciółką. Wszystko zmienia się pewnego dnia, gdy do pociągu wsiada pewien bardzo przystojny mężczyzna. Amy obserwuje go przez kolejne pięć miesięcy i dochodzi do wniosku, że jest jej pisany.  Gdy rozpoczyna urlop, wszystkie gwiazdy jej sprzyjają i  wpada w kawiarence na tego  tajemniczego nieznajomego. Czy jednak aby na pewno Amy wpadła na właściwego faceta?

Nie jest to moje pierwsze spotkanie z autorką, dwa lata temu czytałam jej inną powieść pt. “Chłopak, który wiedział o mnie wszystko”.

Bardzo polubiłam główną bohaterkę mimo tego, że nie była idealna (o czym sama wspomina, ale i przy okazji kochała siebie taką, jaką jest) i popełniała błędy. Miała naprawdę dobry charakter . Bardzo łatwo było mi się z nią utożsamić. Jej uczucia przedstawione zostały w bardzo realistyczny sposób – cieszyłam się razem z nią i razem z nią cierpiałam. Widać również, że miała bardzo duże wsparcie w mamie i babci (które pracowały jako swego rodzaju “wróżki” przepowiadające przyszłość). Podobał mi się też fakt, że bohaterka zadurzyła się nie tylko w wyglądzie, ale jak sama wspomina, w charakterze mężczyzny.

W zasadzie w tej powieści nikt jakoś bardzo mnie nie irytował.

Autorka  ciekawie poprowadziła fabułę. Przez większość książki było romantycznie i słodko – do pewnego wydarzenia, przez które zbierałam szczękę z podłogi. Po nim książkę zaczęłam czytać  z wypiekami na twarzy. Z jednej strony chciałam poznać zakończenie i decyzję głównej bohaterki, a z drugiej strony wcale nie chciałam kończyć lektury, bo bałam się jaki wybór podejmie. 

Jeżeli ktoś szuka niezobowiązującej lektury, aby spędzić miły wieczór, odpocząć, uwierzyć, że prawdziwa miłość istnieje, to bardzo polecam tę pozycję.

Za egzemplarz dziękuję

Coś ze świata Pottera -recenzja “Time Turner Boxa”

Jakiś czas temu pojawiło się u mnie zainteresowanie przygodami młodego czarodzieja w Szkole Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie. Co za tym idzie, na moich półkach zaczęły pojawiać się przedmioty związane z tym uniwersum. Dziś więc chciałabym przedstawić „Time Turner Boxa” od Magical Suitcaise.

Był to najmniejszy wariant pudełka dostępny w sklepie. Kosztował 99 zł plus koszty koszt przesyłki. Zakupiłam go tak „na próbę” aby zobaczyć, czym tym razem zaskoczy mnie sklep.

W środku znalazło się siedem przedmiotów. Od razu po otworzeniu paczki, zauważyłam ciemnozielony materiał. Po rozłożeniu okazał się on być koszulką z nadrukiem buta i podpisem „Let’s travel anywhere by Portkey”, od którego odchodzą strzałki wskazujące takie miejsca jak np. Azkaban czy Hogwart. Bardzo dobrze mi się ją nosi, materiał nie jest gryzący, a wzór dodatkowo jest nietypowy i przyciąga uwagę.

Z pudełka wyciągnęłam również drewnianą zawieszkę z orłem, symbolizującym dom Ravenclaw. Tak się składa, że identyfikuję się mocno z Krukonami, więc ozdóbka idealnie pasuje do mojego pokoju.

W boxie znalazłam również mydełko, przypominające kształtem kawałek ciasta. Służy mi ono jako ozdoba, gdyż na razie szkoda mi go zużywać.

Nie mogło zabraknąć także świeczki, która ma delikatny, morski zapach i ozdobiona jest rozsypanymi na wierzchu małymi muszelkami.

Breloczek z Funko Pop, przedstawiający Hermionę Granger również stanął na mojej półce. Te breloczki są na tyle urocze, że szkoda mi je wyciągać z pudełka i przytwierdzać sobie do kluczy. Może w przyszłości się to zmieni.

Znalazłam tam również herbatę o wdzięcznej nazwie „Odtrutka”, która jest połączeniem mięty, liści brzozy, pięciornika gęsi, czarciego żebra oraz morwy białej. Jeszcze nie wiem, jak smakuje, muszę, póki co wypić wcześniejsze herbatki. Idzie jesień, więc będzie ku temu okazja.

Ostatnimi gadżetami, które wyjęłam z pudełka były cztery przypinki w kolorach domu Gryfonów, Krukonów, Puchonów i Ślizgonów. Razem z drewnianą zawieszką na choinkę z wygrawerowanym orłem Ravenclaw ozdabiają moją ścianę. 

Jako fance Harrego Pottera, ten box przypadł mi do gustu.

Dodatkowo jeszcze zakupiłam kubeczek (również z Ravenclaw), który oprócz grafik orłów, posiada nadrukowaną w języku angielskim zwrotkę pieśni, śpiewaną przez Tiarę Przydziału. Nie należał on do podstawowego wyposażenia pudełka, a jego cena wynosiła w dniu zakupu 29,99 zł.

Który przedmiot spodobał się Wam najbardziej? Mnie spodobała się koszulka, którą bardzo często noszę. Kupujecie takie pudełka „w ciemno” czy raczej wolicie wiedzieć, co będzie w paczce?

Z ładnej miski… – recenzja “W kim zakochał się księżyc”

Moja prababcia zawsze się śmiała, że „z ładnej miski się nie najesz”. Niestety nie miałam okazji tego od niej usłyszeć, ale to powtórzyła mi  moja mama. Odnosiło się to do oceniania ludzi po wyglądzie i wybieraniu tych „ładniejszych”, bez zwracania uwagi na ich charaktery. Mimo wszystko jest w tym trochę racji. Nie zawsze ten, kto jest piękny na zewnątrz, ma równie piękne wnętrze. O prawdziwości tego powiedzonka, przekonał się główny bohater bajki dla dzieci pt.: „W kim zakochał się Księżyc?” autorstwa Julity Pasikowskiej.

Tytułowym bohaterem jest Księżyc – ten nasz, wiszący wysoko na niebie. Mimo tego, że wokół niego znajduje się wiele gwiazd, czuje się bardzo samotny. Aż do chwili, kiedy przypadkowo zostaje na nieboskłonie odrobinę za długo i po raz pierwszy widzi Słońce, które zrobiło na nim spore wrażenie. Jest tylko jeden problem – Księżyc nie może porozumieć się z gwiazdą. Na jego szczęście Gęś jest na tyle uprzejma, aby porozmawiać ze Słońcem w jego imieniu. Jak rozwinie się ich relacja?

W książce oprócz wymienionych wcześniej postaci, występuje również mała i nieśmiała Gwiazdka, która już od pierwszej chwili zdobyła moją sympatię. Szczególnie byłam pod wrażeniem tego, co zrobiła dla Księżyca, aby jego życzenie się spełniło.  Jest również Kometa, a także człowiek z najbardziej wyczulonym słuchem na całej Ziemi, dzięki czemu może słyszeć rozmowy odbywające się w kosmosie.

Miałam jednak nadzieję, że opowiastka skończy się trochę inaczej (chociaż obecne zakończenie też bardzo pasuje). Uważam, że jest całkiem urocza i czyta się ją niezwykle szybko. Cała historia opowiedziana została z perspektywy narratora trzecio osobowego. Autorka w prosty sposób ukazuje, czym jest samotność i nieszczęśliwa miłość, a także objaśnia, kiedy mamy do czynienia z bezsennością. Uczy również, że prawdziwych przyjaciół poznajemy w biedzie i czasem należy rozglądnąć się w swoim własnym otoczeniu, aby znaleźć szczęście.

Za egzemplarz dziękuję Autorce

Miłość od… – recenzja książki “Catherine”

Z książkami Nory Roberst miałam do czynienia dawno temu, jeszcze chyba w okresie gimnazjum. Pamiętam, że „Trzy Boginie” przeczytałam jednym tchem, niestety z kolejną pozycją nie zdążyłam się zapoznać – gdzieś zniknęła. Prawdopodobnie ktoś pożyczył na wieczne nieoddanie. Dlatego więc, gdy zobaczyłam „Catherine”, postanowiłam odświeżyć sobie styl pisarki i sprawdzić, jak teraz ją odbieram.

Tytułową bohaterką powieści jest Catherine – najmłodsza z czterech sióstr, pracująca jako mechanik. Dziewczyna sprzeciwia się sprzedaży Tower – posiadłości, która należy do jej rodziny od pokoleń. Nie jest więc zadowolona, kiedy w mieście pojawia Trenton – osoba interesująca się odkupieniem od nich domu. Dodatkowo okazuje się, że gdzieś ukryty jest skarb – szmaragdowy naszyjnik, należący do zmarłej tragicznie przed laty właścicielki rezydencji…

Po ukończeniu lektury udało mi się znaleźć informacje, że jest to jedna z części serii „Zamek Calhounów”. Z chęcią więc sięgnę po kolejne, aby poznać losy pozostałych sióstr.


Bardzo polubiłam wszystkie postaci, a już w szczególności ciotkę Coco – starszą kobietę, która zajmowała się wychowaniem dziewczynek, po tym jak zginęli ich rodzice. Wszystko, robiła z troski o nie, chociaż czasami wpadała na dziwne pomysły. Podobało mi się też to, że zarówno ona jak i jedna z jej bratanic znały się na „magii” (dokładniej mówiąc na czytaniu z kryształowej kuli i horoskopach).


Co do głównej bohaterki, czasem irytowała mnie swoimi wybuchami złości, ale ostatecznie zagarnęła moją sympatię do siebie. Nie była złą osobą, po prostu był to jej odruch obronny na wszystko, co działo się wokół niej. Potrafiła być również spokojna, miła, a także dało się ją zranić. Trentona podziwiałam przede wszystkim za cierpliwość w stosunku do Catherine.

Historia została opowiedziana z perspektywy narratora trzecio osobowego. Jest to lekka powieść obyczajowa „na jedno popołudnie”, idealna dla osób, które chciałyby odpocząć przy książce.

Za książkę dziękuję