Prelegentem być…

Przed zakończeniem technikum, moja polonistka powiedziała mi, że na studiach dosyć często będę tworzyła prezentacje multimedialne i prezentowała je przed grupą. Miała rację. Odkąd dostałam się na uczelnię, bardzo często przygotowuję takie wystąpienia. Nasiliło się to w momencie, w którym wybrałam specjalność, którą jest Public Relations.

fot. Stowarzyszenie Książka za Kawę i Ciastko

Bardzo dużo się od tego czasu nauczyłam i powoli przyzwyczajam się do wystąpień publicznych. Tak więc, gdy tylko otrzymałam propozycję od Stowarzyszenia Książka za Kawę i Ciastko by przeprowadzić  w szkole prelekcję na temat bloga i blogowania, od razu się zgodziłam.

Przygotowanie pokazu slajdów nie sprawiało mi już takiej trudności jak kiedyś. Musiałam go jedynie zmodyfikować w taki sposób, aby zainteresować nim dzieci.

Prelekcja ta nie była moim pierwszym wystąpieniem publicznym. Wcześniej robiłam to już wiele razy, jednak wówczas moim audytorium była grupa znajomych na ćwiczeniach. Natomiast tym razem po raz pierwszy wystąpiłam przed nieznaną mi publicznością. Oczywiście czułam zdenerwowanie, jak przed każdym wystąpieniem.

fot. Stowarzyszenie Książka za Kawę i Ciastko

Tak naprawdę najgorzej i najciężej było mi zacząć. Jednak, kiedy już wpadłam w rytm, zaczęłam się rozgadywać. Poczułam się też o wiele pewniej niż na początku.

Każdą prelekcję, którą pamiętam ze szkoły wieńczyła głucha cisza na końcu wystąpienia. I tak naprawdę brakowało tylko tych świerszczy w tle, które tak często słyszy się w różnego rodzaju bajkach animowanych. I to tej głuchej ciszy bałam się najbardziej. Na szczęście moje obawy okazały się zbędne, gdyż dzieci były zainteresowane i zadawały pytania, przez co zrobiło mi się miło.

Wspomniana prelekcja to nie jedyna forma współpracy jaką podjęłam ze Stowarzyszeniem Książka za Kawę i Ciastko. Ostatnio na prośbę szefowej stowarzyszenia nagrałam filmik, w którym czytałam kawałek mojej ulubionej bajki z dzieciństwa. Dzień wcześniej było to dla mnie nie do pomyślenia, jako że nie lubię występować przed kamerą.

Jeżeli chcielibyście dowiedzieć się czegoś więcej o stowarzyszeniu oraz akcji, którą prowadzi, zostawiam Wam namiary:

Facebook Stowarzyszenia
Oficjalna Strona Stowarzyszenia

Artystyczny Kraków – recenzja książki “Klan Matejków”

Idąc w stronę bramy Floriańskiej, tuż nieopodal Barbakanu znajduje się pomnik Jana Matejki. Odsłonięto go w 2013 roku. Natomiast kierując się wzdłuż ulicy Floriańskiej, w stronę rynku, po lewej stronie jest Dom Jana Matejki, w którym mieszkał, będąc dzieckiem. Obecnie jest to jeden z oddziałów Muzeum Narodowego w Krakowie.

Pomnik Jana Matejki

O Matejce co nieco słyszałam, zawsze coś nauczyciele mówili, ale nigdy nie interesowałam się jego życiem, a też za bardzo nauczyciele takiej wiedzy nie wymagali. Jednak, kiedy przyszła do mnie książka pt. „Klan Matejków” autorstwa Marka Sołtysika, od razu wzięłam się za jej czytanie.

Jest to typowa książka historyczna, która opisuje życie tego wielkiego malarza. Poznajemy je w momencie, kiedy umiera mu matka, a opiekę nad nim i braćmi przejmuje ojciec. I tak towarzyszymy Matejce aż do śmierci, powoli poznając jego życie, a nawet to, kim byli ludzie, których rysy można odnaleźć w jego dziełach.

Dawny dom Jana Matejki

Czytało się ją naprawdę przyjemnie i jestem bardzo zadowolona, że nie ma w niej, tylko i wyłącznie tekstu, a są dołączone zdjęcia obrazów oraz autentyczne zdjęcia Matejki, (którego zawsze widziałam jako człowieka starszego, dzięki książce zobaczyłam, jak wyglądał, kiedy był młody). Podczas czytania miałam wrażenie, że ktoś mi to wszystko opowiada. Autor ma bardzo lekkie pióro, dzięki czemu lekturę czyta się bardzo szybko.

Widząc jednak tytuł, miałam nadzieję na trochę więcej informacji o jego rodzinie, a nie tylko o samym malarzu, ale w ostatecznym rozrachunku nie wpływa to na walory książki. Dzięki niej poznałam postać, chociażby Stefana Witolda Matejki. Gdybym nie czytała tej książki, prawdopodobnie, poznałabym go dopiero wówczas, gdybym przypadkowo gdzieś natknęła się na jego dzieło.

Prawie zalany Kraków – recenzja książki “Powódź”

Kraków jest miastem pełnym inspiracji – dorożki, kawiarnie, liczne muzea… Tematy na powieści i reportaże wręcz „leżą” na ulicy, jak określił to jeden z moich wykładowców. Paweł Fleszar, autor powieści pt.: „Powódź” po części zainspirował się…barkami, które są zakotwiczone na Wiśle.

Książka opowiada historię Krisa, prowadzącego śledztwo w sprawie rzekomego samobójstwa swojego przyjaciela z dzieciństwa. Szuka on również tajemniczej Zuzy – dziewczyny z portretu, znajdującego się na odwrocie pożegnalnego listu, który zostawił Kuba. W śledztwie pomaga mu Marika – przypadkowo spotkana nastolatka oraz Kamil – kolega Mariki, spec od komputerów. Dlaczego Kuba popełnił samobójstwo? I co oznacza tajemnicza „Powódź”, widniejąca w tytule książki, a także kim jest tajemnicza dziewczyna, po której nie został żaden ślad?


Nie czytam jakoś dużo kryminałów więc pozycja ta jest to dla mnie pewnego rodzaju odskocznią od moich ulubionych gatunków. Jak we wszystkich książkach tego typu dałam się ponieść akcji i nie dumałam nad tym, kto jest winny, a kto nie.

Widok na zacumowane barki na Wiśle, w tle most Grunwaldzki


Kris jest głównym bohaterem „Powodzi”. To były żołnierz, ojciec małego Szymka i mąż Natalii, z którą ma problemy małżeńskie. Potępiłam go tylko raz, kiedy zrobił coś, czego nigdy bym mu nie wybaczyła. Zresztą potępiłam też za to jego żonę.


Tak naprawdę podczas czytania nie polubiłam tylko i wyłącznie Mariki – jakoś na samym początku mnie odpychała, a pod koniec była mi zupełnie obojętna.


Lubiłam za to Kamila, typowego komputerowca, który na swój sposób był mądry i lojalny, a także pokazał, że mimo wszystko będzie chronić Marikę.


Powieść jest napisana dwutorowo – z jednej strony mamy do czynienia ze śledztwem w sprawie samobójstwa, a z drugiej z opisem walki jaką Kraków toczył z powodzią, która mogła zalać miasto.


Bardzo podobały mi się wycinki z gazet i artykułów (pojawiły się w nich wzmianki o darknecie, handlu dziewczynami oraz filmami prawdziwych zabójstw), będące przerywnikami podczas kolejnych, można by powiedzieć rozdziałów.


Książka jest dość krótka i daje się przeczytać w jeden dzień. Spędziłam z nią bardzo miło czas, jeszcze przed kwarantanną. Podczas czytania trzeba zwrócić uwagę na szczegóły i szczególiki, które mają znaczenie dla fabuły powieści.