Recenzja “Opowieści Wasyla Sybiraka i innych kotów”

Jestem zapaloną kociarą i nałogową czytelniczką. Powie Wam to każda osoba, która mnie zna. Widać to zarówno po tatuażu, który postanowiłam zrobić sobie miesiąc temu jak i po wystroju mojego pokoju, którego większość zajmują książki. Zazwyczaj pod nogami plącze się trójka moich kotów. Najstarsza seniorka, nieogarniająca rzeczywistości i dwa młodsze chochliki z ADHD, biegające i bawiące się w całym mieszkaniu. Dlatego też, kiedy w ofercie wydawnictwa “Białe pióro” zobaczyłam książkę pt. “Opowieści Wasyla Sybiraka i innych kotów” autorstwa Joanny Baran wiedziałam, że muszę ją przeczytać, mimo że jest to książka dla dzieci.

Opowieść zaczynamy od poznania bohaterów. Dowiadujemy się, że państwo Kotowscy prowadzą pensjonat dla kotów,

gdzie tytułowy Wasyl jest stałym rezydentem. Mau i Rett – jego dwójka przyjaciół, to koty, których właściciele wyjechali na wakacje, natomiast Łasuch i Pręga, to typowe dachowce. Oni w przeciwieństwie do pozostałych, nie mieszkają   w pensjonacie. Wszystko byłoby dobrze, gdyby nie pojawienie się dwóch bliźniaków syjamskich – Izydy i Anubisa. Przyjaciele starając się zająć czymś znudzone kotki, opowiadają im przeróżne historie. Jednak pewnego dnia, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, zostają przeniesieni do Krainy Snu…

Wydarzenia są opisywane zarówno w świecie rzeczywistym (Realu) jak i w Krainie Snu, gdzie koty wędrując przez baśnie, spotykają znane z nich postaci np. Żabiego króla, a także mysich bliźniaków, Wielkiego Szyfranta, magiczną, złotą rybkę, która z nieznanego powodu zaczęła rosnąć…

Polubiłam tam wszystkie postacie. Każda z nich ma w sobie “to coś”. Jednakże z  pewnością moja ulubienicą jest Kocia Wróżka, która praktycznie cały czas gubi swoją różdżkę, jednak zawsze szczęśliwie udaje się jej ją znaleźć. Bardzo się z nią utożsamiam, ponieważ z kolei ja, zawsze chodzę i pytam, czy ktoś widział mój telefon, bo gdzieś go położyłam i nigdy nie pamiętam gdzie. Gdyby się jej jednak nie udało odnaleźć różdżki, musiała by na nowo zdać egzamin, który swoją drogą, jest bardzo ciekawy. Polega on na…przeczytaniu Harrye’go Pottera od tyłu!

Przy tej lekturze naprawdę bardzo miło spędziłam czas, mimo że do dzieci już od dawna przestałam się zaliczać. Najbardziej podobało mi się spisanie opowieści z perspektywy kotów. Przyznam, że po raz pierwszy czytałam książkę z kociej perspektywy. Był to też bardzo miły powrót do dzieciństwa, kiedy też miałam ulubioną książkę z kocimi opowieściami (dokładniej “Kocie opowieści na dobranoc”, których już niestety nie posiadam. Czytałam to czasem młodszemu bratu).

Uważam, że książka mimo że skierowana jest do najmłodszych czytelników, przypadnie go gustu również ich rodzicom.

Za egzemplarz książki dziękuję wydawnictwu “Białe pióro”

 

Recenzja książki “Chłopak, który wiedział o mnie wszystko”

Na wstępie chciałabym podziękować wydawnictwu Harper Collins za udostępnienie mi egzemplarza książki.

Tuż po zakończeniu trwających miesiąc wakacji, Riley czeka dość poważne zadanie-musi zaklimatyzować się w nowej szkole. Na szczęście, posiada ona oparcie w osobie swojego najlepszego przyjaciela Clay’a, który uczęszcza do klasy wyżej.

Podczas jednego z treningów chłopaka, na trybunach Riley poznaje starszego i zabójczo przystojnego “bad boy’a” – Blake’a. Gdy bohaterka zaczyna spotykać się z nowym znajomym, Clay nieoczekiwanie wyznaje jej miłość.

Jak potoczy się historia tej trójki? Kim tak naprawdę jest Blake? Komu ostatecznie Riley odda serce?

Uwielbiam właśnie takie książki, które potrafią mnie pozytywnie zaskoczyć. Opowieść autorstwa Kirsty Moseley pt.: “Chłopak, który wiedział o mnie wszystko”, jest właśnie jedną z nich.

Na początku sądziłam, że będzie to klasyczna, słodko – mdła historia o dziewczynie, rozdartej między dwoma chłopakami.
W rzeczywistości dostałam książkę o prawdziwej, młodzieńczej miłości, zaufaniu, a także strachu o utraceniu drugiej osoby.

Riley była bohaterką, która początkowo mnie irytowała, by następnie bardzo ją polubić. O dziwo często też jej współczułam. Czasami jej zachowania i decyzje wydawały mi się po prostu głupie i dziecinne. Z perspektywy czasu widzę jednak, że kiedy byłam w jej wieku, to zachowywałam się bardzo podobnie do niej. Z tego właśnie powodu bardzo szybko jej to wybaczyłam.

Clay nie irytował mnie w żadnym stopniu. Był dokładnie taki, o jakim marzy chyba każda dziewczyna: czuły, troskliwy, w dodatku przystojny…to tylko kilka z zalet, które posiadał. Strasznie lubiłam w nim oddanie Riley i to, że był dla niej podporą w każdej sytuacji. Zrobiłby dla niej wszystko. Takiego chłopaka i przyjaciela, to tylko ze świecą szukać.

Co do Blake’a…to nie lubiłam go od samego początku. Wydawał mi się jakiś taki dziwny i po prostu fałszywy. Nie chciało mi się wierzyć, że dla Riley tak z dnia na dzień przestał być tz. “bad boy’em”. Niby coś takiego jak miłość od pierwszego wejrzenia istnieje, ale w tym przypadku mnie to nie przekonało.

Jeżeli ktoś szuka niezobowiązującej lektury, aby spędzić miły wieczór, odpocząć, uwierzyć, że prawdziwa miłość istnieje, to bardzo polecam tę pozycję.

 

Recenzja “Kręgów”

Książkę pana Zbigniewa Zborowskiego pt.: “Kręgi” otrzymałam dzięki uprzejmości wydawnictwa “Znak”.

Pracujący jako prywatny detektyw Bartosz Konecki, dostaje zlecenie, aby śledzić młodą aktorkę. Podczas obserwacji na jaw wychodzi, że dziewczyna zbiera informacje na temat zbrodni sprzed dwudziestu pięciu lat. Łączy ją z niedawnym zabójstwem nastolatki. Bartek rozpoczyna swoje prywatne śledztwo, nie wiedząc, że zostaje wciągnięty w bardzo niebezpieczną grę…

Nie jestem z tych osób, które analizują każde zdarzenie w książce i już mniej więcej w połowie wiedzą, kto jest zabójcą i jaki miał motyw.

Domyśliłam się tylko jednej rzeczy, jednak Wam jej nie zdradzę, aby nie spojlerować.

Co do bohaterów…Lubiłam wszystkich. Zarówno tych pozytywnych jak i negatywnych (z wyjątkiem Jolki, na którą byłam chwilowo zła, ale jednak na nowo zdobyła moją sympatię).

Opowieść napisana jest bardzo lekkim piórem – dosłownie da się ją pochłonąć w jeden dzień. Tempo akcji jest bardzo dobrze skomponowane, kiedy już myślałam, że będę mogła odsapnąć, nagle akcja znów przyspieszała. Znalazły się tu także zwroty akcji, które urozmaicały opowieść.

Książka była dla mnie dość zaskakująca, a momentami nawet ściskałam ją bardzo mocno. Kibicowałam Bartkowi, aby udało mu się dokończyć śledztwo i przy okazji nie dać się zabić. Końcówka mnie rozbiła. Musiałam przespacerować się po mieszkaniu, żeby jakoś to wszystko uporządkować.  Szczerze, to się tego nie spodziewałam.

Jeżeli ktoś szuka interesującego kryminału, przy którym może spędzić, czas, to z czystym sumieniem polecam “Kręgi”.

To już rok!

Dziś nieco inne podsumowanie miesiąca.

Jako, że 24.09. 2018 blog “Książki oczami A.M.N.” obchodził swoje pierwsze urodziny, chciałam się podzielić z wami moją historią.

Blogować zaczęłam już dawno, jednak każdy mój blog umierał, przez brak regularnego prowadzenia platformy, a także moje jeszcze wtedy marne umiejętności pisania.

Przeniosłam się więc na Facebooka, gdzie powstał fanpage “Książki oczami A.M.N”. Prowadziłam go do zeszłego roku, obecnie przechodzi renowację (aktualnie posiada zdjęcie w tle i nowe logo). Historia więc zatoczyła koło i znów wróciłam do bloga. Tym razem było jednak inaczej. Od jakiś trzech miesięcy regularnie wrzucam recenzje książkowe wraz z podsumowaniami danego miesiąca. Blog nie umarł, a wręcz przeciwnie – zaczął się rozwijać 😉

Od czego się to zaczęło?

Zaczęło się od tego, że zarzekałam się jak jeszcze nigdy, że NIE będę pisała recenzji. I tak je pisałam, tylko o tym nie wiedziałam. Wszystko się zmieniło, gdy napisała do mnie pewna autorka, z pewną propozycją. Potem od tego jakoś poszło. Zaczęłam pisać recenzje książek, które czytałam, oprócz tego, że zamieszczałam je na blogu, znalazły się one również na stronie mojego technikum. Miały one pomóc z promowaniu czytelnictwa w szkole. Z trzy zostały napisane na potrzeby konkursów, do których byłam zgłaszana przez nauczycieli 😉 Pamiętam swoją radość, kiedy jeszcze nie mając oficjalnego bloga, dostałam do

zrecenzowania “Przeklętą laleczkę” (Recenzja tutaj), w ramach konkursu, który na swoim fanpage zorganizowało Wydawnictwo Jaguar. Od tego czasu dużo się zmieniło, przestałam bać się publikować swoje recenzje, założyłam bookstagrama (Klik) i wreszcie zaczęłam czerpać radość z tego, co robię.

Skrót A.M.N (lub też AMN)

Osoby, które mnie znają, zawsze sądziły, że skrót A.M.N pochodzi od mojego nazwiska. Niestety, to nie jest prawda, nie przyszło mi nawet przez myśl, aby jakoś to z tym powiązać. W rzeczywistości jednak są to pierwsze litery imion moich trzech pierwszych bohaterek, z początkowych opowiadań, które kiedyś pisałam. W kolejności była to Andrea, Melissa i Natalie. I tak właśnie powstał ten skrót.

Logo

Moje logo, czyli żółty kapelusz i różowe pióro nie mają jakiejś skomplikowanej historii. Po prostu swego czasu nosiłam bardzo często żółty kapelusz, z którym zaczęłam być kojarzona. A różowe pióro dobrałam do kompletu, jako ten “element pisarki”. Zanim jeszcze zaczęłam prowadzić bloga z recenzjami, na poprzedniej platformie można było znaleźć fragmenty moich opowiadań. Obecnie znajdują się one na serwisie Wattpad.