Co z nami… – kontynuacja pewnej książki

UWAGA! SPOILER

Według tego, co mam na blogu, to „Sploty” Anety Kozińskiej czytałam w roku 2021! Czyli już tak naprawdę dość dawno. Natomiast niedawno udało mi się zapoznać z kontynuacją, czyli „Co z nami…”. 

Maria nie jest szczęśliwa w swoim małżeństwie. Mąż od dawna zamiast romantycznych gestów, wydaje żołnierskie rozkazy. Jedyną pociechą jest dla niej Tomek – jej mały synek. Pewnego dnia postanawia jednak zmienić całkowicie swoje życie – a pierwszym krokiem do tego jest zapisanie się na kurs hiszpańskiego, gdzie poznaje Piotra. To rozpoczyna całą lawinę wydarzeń, które wywracają jej świat do góry nogami. 

Nie zorientowałam się na początku, że będzie to historia o TEJ Marii, co też jest dużym plusem. Czytając pierwszą część, nie zwracałam na nią szczególnej uwagi – do momentu, aż nie pojawiła się na końcu książki. Teraz zrozumiałam, dlaczego zrobiła to, co zrobiła w poprzednim tomie. Chociaż i tak to nie usprawiedliwiało jej zachowania. 

Okładka książki pt.: „Co z nami".

Tak naprawdę, to po raz pierwszy spotykam się ze zjawiskiem sekstingu w książce, co też było dla mnie dużym zaskoczeniem. Wiadomości wymieniane między bohaterami na początku były dziwne, z czasem jednak przywykłam do ich formy.

Autorka w swojej książce znów poruszyła trudny temat. Niestety zdrada powoduje, że moja opinia o bohaterze zawsze zawiera to „ale”. Nie popieram zdrady Piotra (mimo że były to tylko wiadomości z Marią). Ani tego, że Maria spotykała się z żonatym mężczyzną. 

Były momenty, kiedy zagłębiałam się w lekturę i zapominałam o całym świecie. Czasem nie mogłam uwierzyć w decyzje bohaterów i na chwilę odstawiałam powieść, żeby coś przemyśleć.

Jeżeli czytaliście „Sploty”, to polecam zapoznać się z „Co z nami”. A jeżeli nie znacie tych tytułów, to zachęcam do sięgnięcia po nie. 

Współpraca barterowa z autorką

The illustrated mum – nowa seria wpisów

Wraz z nowym rokiem rozpoczynam serię pt.: „Vibe lat…”. W tych dedykowanych wpisach będę wracała do książek, które czytałam jako nastolatka i sprawdzać, czy na przestrzeni lat moje odczucia do danego tytułu się zmieniły. Możliwe będzie, że odbieram coś tak samo jak w tamtym momencie. 

Na pierwszy ogień idzie „The Illustrated Mum”, czyli „Malowana mama” autorstwa Jacqueline Wilson. Na potrzeby tego wpisu i faktu, że reread powieści robiłam po angielsku, będę korzystała z zagranicznego tytułu. 

Była sobie Marigold. Marigold miała dwie córki – Star i Dolphin. I dwanaście tatuaży. Ale jednocześnie kobieta nie radziła sobie z ułożeniem swojego życia. „Opiekę” nad nią i młodszą siostrą przejęła więc Star. I tak sobie żyły. Do momentu, aż do miasta przyjechał ulubiony zespół muzyczny Marigold sprzed kilkunastu lat. To uruchomiło całą lawinę wydarzeń, będących dla Dolphin końcem jej świata. I to właśnie z jej perspektywy została opowiedziana cała historia. 

Okładka książki pt.: „The Illustrated mum”.

Zanim przeczytałam „The Illustrated Mum” byłam przekonana, że pamiętam jedną scenę z tej książki – mianowicie to, że ulubiona koszulka młodszej z sióstr została wyprana.  Jednak jak się okazało, nic takiego nie miało miejsca. Teraz się zastanawiam, czy przypadkiem taki motyw nie wystąpił w innym tytule tej autorki i jakoś tak na przestrzeni lat te dwie lektury nałożyły się na siebie. 

Jak za dzieciaka nie rozumiałam zachowania Star i matki dziewczynki, tak teraz zrozumiałam powagę choroby i tego, jak one musiały funkcjonować. Jak musiała się czuć Star, widząc pijącą matkę, która jednocześnie cierpiała na depresję maniakalną. Jak ciężko im musiało być, kiedy w domu brakowało pieniędzy. A jeszcze była przecież Dolphin, którą Star starała się zajmować I faktycznie nigdy jej nie opuściła – nawet w momencie, kiedy próbowała sobie ułożyć życie. Główna bohaterka też została postawiona w nieciekawej sytuacji – kochała matkę, ale była w końcu tylko dzieckiem i jako dziecko nie powinna być świadkiem niektórych sytuacji.

Obrazek stworzony w Canvie, zawierający okładkę „The illustrated mum”.

Pamiętam też, że bardzo podobały mi się tatuaże Marigold. Nawet nie przypuszczałam, że prawie czternaście lat po przeczytaniu tego tytułu, sama będę miała wytatuowane ręce. Tyle że moje tatuaże nie wzbudzają takiej sensacji jak tatuaże Marigold w tamtym czasie. 

Bardzo się cieszę, że mogłam wrócić do tej powieści i skonfrontować swoje odczucia.

Dobro natury – dlaczego natura jest ważna?

Pamiętam, że kiedy po raz pierwszy usłyszałam o przytulaniu drzew, jakoś nie chciałam wierzyć w to, że może to w jakikolwiek sposób pomóc. Przynajmniej uważałam tak do momentu, kiedy nie przytuliłam drzewka rosnącego u mnie w ogródku. 

Natura w życiu człowieka jest ważna, na co zwraca uwagę Kathy Willis w swojej książce pt.: „Dobro natury. Jak przyroda może polepszyć nasze życie”. Podczas czytania czułam się tak, jakbym siedziała na prelekcji autorki gdzieś w sali konferencyjnej. Ale nie było to złe. Wręcz przeciwnie – bardzo mi się to podobało. 

Okładka książki pt.: „Dobro natury. Jak przyroda może polepszyć nasze życie".

W tym tytule zostało przytoczone mnóstwo badań na temat tego, jak natura wpływa na człowieka. Na szczęście autorka przetłumaczyła te badania z naukowego na nasze, więc wszystko było zrozumiałe. Wykresy towarzyszące niektórym tematom, są również zrobione w naprawdę prosty sposób. Pod koniec tego tytułu zostały one także objaśnione. Czasem autorka pozwalała sobie na małą dygresję, co dawało mi takie poczucie, że faktycznie jestem z nią w jednym pomieszczeniu. 

Chyba najważniejszy wniosek, jaki wyciągnęłam z tej książki, brzmi tak, że natura jest naprawdę potrzebna człowiekowi, ale jednak co za dużo, to niezdrowo – kiedy przedobrzymy, zamiast uspokajającego i obniżającego stres widoku roślin, możemy nawet nieświadomie zafundować sobie skok adrenaliny. 

Bardzo fajna pozycja do czytania. Polecam. 

Współpraca barterowa z wydawnictwem Filia na faktach