Bo każdy jest wyjątkowy – recenzja “O dziewczynce bez daru” Agaty Fąs

Ilu jest nas na świecie, tyle będzie gustów, talentów opinii. Jak mówiła moja polonistka: “Ile głów, tyle interpretacji”. Każdy z nas jest wyjątkowy pod jakimś względem. Ktoś ładnie śpiewa, ktoś inny szybko się uczy, jeszcze inny bardzo dobrze łapie kontakt z ludźmi. Ale też bardzo sobie zazdrościmy.  A to lepszej fryzury, a to lepszej pracy, a to lepszego chłopaka/domu/życia. Odnoszę wrażenie, że w tym ciągłym biegu, kreowaniu wyglądu i osobistości przez media, zapominamy o życiu w zgodzie z innymi, a przede wszystkim zapominamy o życiu w zgodzie z samym sobą.  Idealnie tu pasuje przysłowie: “Cudze chwalicie, swego nie znacie”.

Podobnie jest w Mieście Wybranych, gdzie każdy jest na swój sposób wyjątkowy, jednak głęboko w sercu nosi ukrytą zazdrość.

Każdy, z wyjątkiem Neli – jedynej dziewczynki, która nie posiada żadnego talentu. Jest na swój sposób przeciętna i na pierwszy rzut oka niewyróżniająca się z tłumu. W końcu przychodzi dzień, kiedy to dziewczynka zostaje wygnana z miasta, właśnie za swoją “zwyczajność”.  Nela postanawia odkryć swój talent, żeby móc zostać z rodziną.

Przed odejściem na poszukiwania, od jednej ze staruszek, które mieszkają w mieście, dostaje magiczny gwizdek, który może użyć, gdy potrzebna jej będzie pomoc. Ona wtedy zawsze nadejdzie.

Przyznam, że jestem pozytywnie zaskoczona. Sądziłam, że ten gwizdek w inny sposób pomoże dziewczynce, jednak takiego obrotu spraw nie przewidziałam. Książkę czytało mi się  bardzo przyjemnie (mimo że mam już swoje lata).

Neli jest bardzo mądrą, dobrą i sprytną dziewczynką. Potrafi znaleźć wyjście z każdej sytuacji, nawet, jeżeli na pierwszy rzut oka wydaje się ona beznadziejna. Ma bardzo dobre serce, a w tych czasach jest to dość rzadka cecha.  Jest także bardzo zdeterminowana, aby odnaleźć swój talent. Domyślałam się, jaki w Neli drzemie dar, jednak tylko po części miałam rację. Autorka zaskoczyła mnie na samym końcu.

Jest to naprawdę ciepła i przyjemna książeczka, pokazująca, że nie potrzeba mieć jakiegoś wspaniałego “daru”, żeby być wyjątkowym, a także ukazująca pewne wartości, jakimi powinniśmy kierować się w życiu.

Ucieczka za granicę – recenzja “Łatwo nie będzie”

Mieszkając całe życie w jednym kraju, ciężko mi mówić o emigracji. Wiem, że kilka osób z mojej rodziny wyjechało zagranicę, w poszukiwaniu lepszego życia. Czy byli tam szczęśliwi? Czy było im ciężko?

Nigdy jakoś ich o to nie zapytałam. Po prostu tak się utarło, że my mieszkamy tu, oni mieszkają tam.

Osobiście jakoś mnie nie ciągnie do wyjazdu, chociaż często słyszę od wielu znajomych, że oni z chęcią by to zrobili. Ostatnio pewna osoba mimochodem zapytała mnie, czy może nie chciałabym wyjechać zagranicę, ale na moje pytanie, kto by mnie mógł wziąć pod swoje skrzydła, dopóki nie stanęłabym na nogi, zapadła grobowa cisza.

Temat wyjazdu zagranicę nigdy nie bywa łatwy. Przekonała się o tym główna bohaterka powieści “Łatwo nie będzie” autorstwa Małgorzaty Urszuli Laski. Hania po zerwaniu zaręczyn ze swoim narzeczonym, postanowiła wraz z koleżanką wyjechać. Jak to w życiu bywa, nie wszystko poszło zgodnie z tym, co dziewczyny sobie założyły. Po niespodziewanym powrocie do Polski koleżanki Hani, główna bohaterka musiała poradzić sobie sama.

Jestem naprawdę przyjemnie zaskoczona tą lekturą. Z żywym zaciekawieniem czytałam o losach dziewczyny.

Tak jak już wspominałam, książka opisuje bardzo trudny temat, jakim jest emigracja – jak to wygląda z perspektywy młodej dziewczyny, która wyjechała z powodu złamanego serca. Historia dzieje się w dwóch miastach: we Frankfurcie nad Menem, gdzie Hania mieszkała przez większość roku oraz we wsi Kurpie, gdzie dziewczyna odwiedziła swoją rodzinę, a także byłego narzeczonego – Michała. Oprócz wspomnianej opowieści, książka opisuje także zmiany, jakie zaszły, kiedy Polska weszła do Unii Europejskiej.

Od razu polubiłam obie te postaci i z całego serca współczułam Michałowi tego, że znalazł się w niewłaściwym miejscu, o niewłaściwym czasie i został oskarżony o to, czego nie zrobił. Na szczęście dla obojga bohaterów historia zakończyła się bardzo pomyślnie. Liczyłam na takie zakończenie od samego początku.

 Język powieści jest bardzo obrazowy i przyjemny, a samą książkę czyta się bardzo szybko. Narracja jest prowadzona z trzeciej osoby, dzięki czemu czułam się trochę jak paparazzi, który krok w krok chodzi za Hanią, obserwując jej życie.

Jeżeli ktoś szuka przyjemnej lektury na zimowy wieczór, to serdecznie polecam tę książkę.

|PRZEDPREMIEROWO|”Jedna noc, jedna niewłaściwa decyzja” – recenzja “Naszego małżeństwa”

PREMIERA KSIĄŻKI “NASZE MAŁŻEŃSTWO” TAYARI JONES ODBĘDZIE SIĘ 30.01.2019 roku

Kiedy miałam trzynaście lat, przerabialiśmy na języku polskim pewien tekst. Już nawet nie pamiętam o czym on był, ale dokładnie pamiętam zadanie. Chodziło w nim o to, aby wyrazić swoje zdanie na temat tego, czy miłość istnieje.

Mając trzynaście lat o miłości miałam takie pojęcie, jakie ma mój kot o fizyce kwantowej. Na szczęście nie była to moja polonistka, ale i tak przy sali pełnej osób, nazwała mnie “egoistką”.

W końcu nadeszły pierwsze miłostki i marzenia, aby znaleźć “tego jednego, jedynego”.

Główni bohaterowie recenzowanej książki to Roy i Celestial. Roy, który był typowym kobieciarzem i zmieniał dziewczyny jak rękawiczki, po spotkaniu Celestial jest przekonany, że to jest “ta jedyna”.  Po wyboistej drodze, jaką przebył, żeby oświadczyć się ukochanej sądzi, że ma już wszystko. Jednak jedna noc całkowicie odmienia ich życie. Roy niesłusznie oskarżony o coś, czego nie zrobił, trafia do więzienia. Celestial natomiast staje przed trudnym zadaniem, jakim jest bycie żoną więźnia. Dla obojga był to wielki sprawdzian ich uczucia. Zdali go? Czy może wręcz przeciwnie?

Jak tego pierwszego polubiłam, tak z jego żoną było mi o wiele trudniej. Miałam wrażenie, że ona nie za bardzo wie, czego chce, mimo że twierdzi inaczej. Była też za mało asertywna. Jeżeli czegoś nie chciała, mogła to powiedzieć, zamiast wodzić za nos. Gdy Roy trafił do więzienia, nie zachowała się w stosunku do niego fair. Całkowicie straciła moją sympatię i jakoś tak nie odzyskała jej już do końca, mimo że bardzo chciała pomóc głównemu bohaterowi w stanięciu na nogi po wyjściu z zakładu karnego.

Co do Roya, to było mi go po prostu żal. Od samego początku książki polubiłam go i bardzo mu kibicowałam. Chciałam żeby jego życie w końcu się ułożyło i był zwyczajnie szczęśliwy. Nie było mu jednak łatwo. Na szczęście w więzieniu znalazł swojego “anioła stróża”.

Wsparciem  był też dla niego  ojciec – Duży Roy, który starał się chronić syna i pomagać mu w każdej sytuacji. To taki kochający ojciec z krwi i kości, dla którego rodzina była najważniejsza. Polubiłam jego ogólny sposób bycia.

Książkę skończyłam stosunkowo niedawno i potrzebowałam chwili, aby wszystko, co o niej myślę ułożyło się w spójną całość. Jest to bardzo życiowa historia, niekoniecznie przyjemna i przesłodzona do bólu. Momenty radości przeplatają się z kłótniami, decyzjami, których konsekwencje odczują wszyscy bohaterowie, a także wiarą w lepsze jutro. Opowieść ta wywołała we mnie naprawdę mnóstwo emocji.

Powieść jest z pewnością wartą przeczytania, pokazuje jak bardzo zawiłe są ścieżki, które wytacza ludziom los i jak niektóre decyzje mogą wpłynąć na życie innych. Jest napisana bardzo prostym językiem, obrazuje to, co w danym momencie się dzieje. Jestem pod dużym wrażeniem i serdecznie zachęcam do zapoznania się z tą pozycją.