Recenzja “Wojennej Burzy”

Z serią “Czerwona królowa” autorstwa Victorii Aveyard zapoznałam się stosunkowo niedawno. Zachęciła mnie do tego okładka czwartego tomu zatytułowanego “Wojenna Burza”, która należy do serii książek “Czerwona królowa”. Jestem “sroką okładkową”, więc gdy tylko zobaczyłam koronę, to od razu wiedziałam, że chciałabym przeczytać tę książkę. Dzięki uprzejmości wydawnictwa Otwartego, jakiś czas temu otrzymałam swój własny egzemplarz.

“Wojenna burza” jest czwartym tomem przygód Mare. Państwa pochłonięte są przez wojnę, wiążą się różnego rodzaju sojusze. Jeden z nich o mało co nie niszczy rebelii. Maven zrobi wszystko, aby odzyskać Mare, która to według słów jasnowidza, musi “powstać sama przeciw wszystkim”. Na dodatek jej uczucie do Cala zostaje wystawione na ciężką próbę…

Mimo że książkę przeczytałam już parę dni temu, potrzebowałam trochę czasu, żeby przemyśleć co tak naprawdę o niej myślę.

W tym tomie podobnie jak i w poprzednim widzimy wszystkie wydarzenia z perspektywy paru osób: Mare, Irys, Evangeline, Mavena i Cala. Jestem bardzo zadowolona, z faktu, że rola Cameron jako narratorki wreszcie się skończyła, bowiem strasznie mnie irytowała swoim zachowaniem.

Jej rolę jako osoby irytującej przejęła babcia Cala. Nie mogłam znieść tej kobiety. Wydawało mi się, że próbuje urobić sobie wnuka na swoje widzi mi się. Dobrze, że w ostateczności jej się to nie udało.

Najbardziej podobał mi się świat przedstawiony z perspektywy Evangeline. W “Wojennej Burzy”  pokazała się ona z bardzo pozytywnej strony, kiedy to próbowała pomóc Mare i Calowi uświadomić sobie, co tak naprawdę się dla nich liczy.

Oboje unosili się dumą i nie potrafili przyznać się do błędów, które popełnili. Nastawiłam się na powstanie romansu między nimi, jednak autorka znów spłatała mi psikusa i dostałam jedynie zalążek ich miłości. Cal mimo swojego niezdecydowania, był całkiem uroczą postacią. Miałam również wrażenie, że Mare też w pewien sposób wydoroślała i nie zachowuje się jak małe dziecko.

Irys za to była nastawiona na zemstę i pomszczenie swojego ojca, który zginął w walce. Nie była złą postacią, jednak nie przekonała mnie do siebie. Mam do niej stosunek neutralny. Wykonywała po prostu rozkazy swojej matki i tak samo jak ona, dążyła do podbicia Norty.

Jestem po lekturze tego tomu i czuję lekki niedosyt. Otwarte zakończenie sprawiło, że wiele wątków nie zostało zamkniętych. Zastanawia mnie, co będzie teraz z Evangeline, czy Irys wróci i czy babcia Cala znów będzie chciała namącić wnukowi w głowie…

Sądziłam, że będzie to ostatnia część opowieści, jednak trafiłam na informację o planowanej na przyszły rok premierze kolejnej, mającej nosić tytuł “Broken Throne”. Jeżeli to będzie prawda, z niecierpliwością będę na nią oczekiwać.

 

Osąd blogera

Trzydziesty pierwszy października, to jedyny dzień w roku, kiedy możemy powstać z zakurzonych półek, aby osądzić osobę, która odebrała nam szansę na życie. Wszak wiadomo, że “każda książka żyje tyle razy, ile została przeczytana”.

My nie dostaliśmy takiej szansy. A nawet, jeżeli dostaliśmy, to po lekturze zostaliśmy odłożeni na półkę. Jeszcze wtedy widzieliśmy świat zewnętrzny. Jednak potem stało się coś strasznego. Bloger odszedł od swojej zasady, która mówiła, że nie kupi nowej książki, dopóki nie skończy wcześniejszych. Zrobił się więc tłok i deficyt półek, w stosunku do powiększającego się księgozbioru. Zostaliśmy zasłonięci innymi książkami, całkiem zapomniani…

Ale dziś to się zmieni. Dziś to my mamy głos.

I to dziś my osądzimy blogerkę.

 

Zostałam przeczytana. Ale słyszałam potworne rzeczy na swój temat. Że jestem nudna. Że okładka jest brzydka. Pod koniec blogerka stwierdziła, że mogłam być lepsza, a potem odłożyła mnie na półkę i przekładała z miejsca na miejsce. Czasami wyciągała coś spode mnie i zostawałam przygnieciona przez książki położone na mnie. Nie ujrzałam światła dziennego przez rok”.

 

 

“Jedna strona. Tyle przeczytała…nie. Tylko na tyle rzuciła okiem i wylądowałam na półce. Byłam ostatnia. Podtrzymywałam ciężar pozostałych pozycji, aż w końcu wylądowałam na półce Serie niepełne. Wciąż słyszę jej głos, kiedy mówi, że nie jest w stanie przeze mnie przebrnąć. Na półce spędziłam dwa, albo nawet trzy lata. Już nie pamiętam.”

Okładka. Tylko to we mnie widziała. A tekst? Tekst to już zupełnie jej nie interesował. Może przeczytała pierwszą stronę i wylądowałam na półce. Nikt się mną nie interesował. Pozbawiła mnie tego, czego najbardziej pragnęłam. Odebrała mi życie. Zostałam skazana na półkę na całe dwa lata.”

“Miałam potencjał. Tak powiedziała. Przeczytała. Nawet zasnęła podczas czytania. Stwierdziła, że podobał się mu mój koniec. Komuś to powiedziała. Ale po chwili dodała, że przez całą treść przysypiała. To zabolało. I to bardzo.”

 

 

“Ogłaszamy werdykt. Książki oczami AMN, zwana inaczej Ntl (spółgłoski zostały wymazane, aby zachować anonimowość), jest winna następującym zbrodniom:

  1. Zaniedbywanie książek, poprzez złe przetrzymywanie na półce
  2. Pozbawianie książek wolności, poprzez przechowywanie na półce
  3. Karygodne traktowanie (zostawianie bez opieki, podczas gdy po domu szaleją DEMONY, zwane dalej kotami)
  4. Odbierania im życia, poprzez nie czytanie ich 

Wyrok:

Blogerka zostaje skazany na:

  1. Systematyczne czytanie każdej książki
  2. Zakaz kupowania następnych
  3. Dbanie o nie, poprzez przecieranie półek
  4. Pożyczanie ich innym osobom 

 

Dziś coś innego niż recenzja i podsumowanie miesiąca 😉 Jako, że mamy Halloween, pozwoliłam książkom na osąd, za wszystkie swoje przewinienia 😉

Recenzja “Opowieści Wasyla Sybiraka i innych kotów”

Jestem zapaloną kociarą i nałogową czytelniczką. Powie Wam to każda osoba, która mnie zna. Widać to zarówno po tatuażu, który postanowiłam zrobić sobie miesiąc temu jak i po wystroju mojego pokoju, którego większość zajmują książki. Zazwyczaj pod nogami plącze się trójka moich kotów. Najstarsza seniorka, nieogarniająca rzeczywistości i dwa młodsze chochliki z ADHD, biegające i bawiące się w całym mieszkaniu. Dlatego też, kiedy w ofercie wydawnictwa “Białe pióro” zobaczyłam książkę pt. “Opowieści Wasyla Sybiraka i innych kotów” autorstwa Joanny Baran wiedziałam, że muszę ją przeczytać, mimo że jest to książka dla dzieci.

Opowieść zaczynamy od poznania bohaterów. Dowiadujemy się, że państwo Kotowscy prowadzą pensjonat dla kotów,

gdzie tytułowy Wasyl jest stałym rezydentem. Mau i Rett – jego dwójka przyjaciół, to koty, których właściciele wyjechali na wakacje, natomiast Łasuch i Pręga, to typowe dachowce. Oni w przeciwieństwie do pozostałych, nie mieszkają   w pensjonacie. Wszystko byłoby dobrze, gdyby nie pojawienie się dwóch bliźniaków syjamskich – Izydy i Anubisa. Przyjaciele starając się zająć czymś znudzone kotki, opowiadają im przeróżne historie. Jednak pewnego dnia, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, zostają przeniesieni do Krainy Snu…

Wydarzenia są opisywane zarówno w świecie rzeczywistym (Realu) jak i w Krainie Snu, gdzie koty wędrując przez baśnie, spotykają znane z nich postaci np. Żabiego króla, a także mysich bliźniaków, Wielkiego Szyfranta, magiczną, złotą rybkę, która z nieznanego powodu zaczęła rosnąć…

Polubiłam tam wszystkie postacie. Każda z nich ma w sobie “to coś”. Jednakże z  pewnością moja ulubienicą jest Kocia Wróżka, która praktycznie cały czas gubi swoją różdżkę, jednak zawsze szczęśliwie udaje się jej ją znaleźć. Bardzo się z nią utożsamiam, ponieważ z kolei ja, zawsze chodzę i pytam, czy ktoś widział mój telefon, bo gdzieś go położyłam i nigdy nie pamiętam gdzie. Gdyby się jej jednak nie udało odnaleźć różdżki, musiała by na nowo zdać egzamin, który swoją drogą, jest bardzo ciekawy. Polega on na…przeczytaniu Harrye’go Pottera od tyłu!

Przy tej lekturze naprawdę bardzo miło spędziłam czas, mimo że do dzieci już od dawna przestałam się zaliczać. Najbardziej podobało mi się spisanie opowieści z perspektywy kotów. Przyznam, że po raz pierwszy czytałam książkę z kociej perspektywy. Był to też bardzo miły powrót do dzieciństwa, kiedy też miałam ulubioną książkę z kocimi opowieściami (dokładniej “Kocie opowieści na dobranoc”, których już niestety nie posiadam. Czytałam to czasem młodszemu bratu).

Uważam, że książka mimo że skierowana jest do najmłodszych czytelników, przypadnie go gustu również ich rodzicom.

Za egzemplarz książki dziękuję wydawnictwu “Białe pióro”

 

Recenzja książki “Chłopak, który wiedział o mnie wszystko”

Na wstępie chciałabym podziękować wydawnictwu Harper Collins za udostępnienie mi egzemplarza książki.

Tuż po zakończeniu trwających miesiąc wakacji, Riley czeka dość poważne zadanie-musi zaklimatyzować się w nowej szkole. Na szczęście, posiada ona oparcie w osobie swojego najlepszego przyjaciela Clay’a, który uczęszcza do klasy wyżej.

Podczas jednego z treningów chłopaka, na trybunach Riley poznaje starszego i zabójczo przystojnego “bad boy’a” – Blake’a. Gdy bohaterka zaczyna spotykać się z nowym znajomym, Clay nieoczekiwanie wyznaje jej miłość.

Jak potoczy się historia tej trójki? Kim tak naprawdę jest Blake? Komu ostatecznie Riley odda serce?

Uwielbiam właśnie takie książki, które potrafią mnie pozytywnie zaskoczyć. Opowieść autorstwa Kirsty Moseley pt.: “Chłopak, który wiedział o mnie wszystko”, jest właśnie jedną z nich.

Na początku sądziłam, że będzie to klasyczna, słodko – mdła historia o dziewczynie, rozdartej między dwoma chłopakami.
W rzeczywistości dostałam książkę o prawdziwej, młodzieńczej miłości, zaufaniu, a także strachu o utraceniu drugiej osoby.

Riley była bohaterką, która początkowo mnie irytowała, by następnie bardzo ją polubić. O dziwo często też jej współczułam. Czasami jej zachowania i decyzje wydawały mi się po prostu głupie i dziecinne. Z perspektywy czasu widzę jednak, że kiedy byłam w jej wieku, to zachowywałam się bardzo podobnie do niej. Z tego właśnie powodu bardzo szybko jej to wybaczyłam.

Clay nie irytował mnie w żadnym stopniu. Był dokładnie taki, o jakim marzy chyba każda dziewczyna: czuły, troskliwy, w dodatku przystojny…to tylko kilka z zalet, które posiadał. Strasznie lubiłam w nim oddanie Riley i to, że był dla niej podporą w każdej sytuacji. Zrobiłby dla niej wszystko. Takiego chłopaka i przyjaciela, to tylko ze świecą szukać.

Co do Blake’a…to nie lubiłam go od samego początku. Wydawał mi się jakiś taki dziwny i po prostu fałszywy. Nie chciało mi się wierzyć, że dla Riley tak z dnia na dzień przestał być tz. “bad boy’em”. Niby coś takiego jak miłość od pierwszego wejrzenia istnieje, ale w tym przypadku mnie to nie przekonało.

Jeżeli ktoś szuka niezobowiązującej lektury, aby spędzić miły wieczór, odpocząć, uwierzyć, że prawdziwa miłość istnieje, to bardzo polecam tę pozycję.

 

Recenzja “Kręgów”

Książkę pana Zbigniewa Zborowskiego pt.: “Kręgi” otrzymałam dzięki uprzejmości wydawnictwa “Znak”.

Pracujący jako prywatny detektyw Bartosz Konecki, dostaje zlecenie, aby śledzić młodą aktorkę. Podczas obserwacji na jaw wychodzi, że dziewczyna zbiera informacje na temat zbrodni sprzed dwudziestu pięciu lat. Łączy ją z niedawnym zabójstwem nastolatki. Bartek rozpoczyna swoje prywatne śledztwo, nie wiedząc, że zostaje wciągnięty w bardzo niebezpieczną grę…

Nie jestem z tych osób, które analizują każde zdarzenie w książce i już mniej więcej w połowie wiedzą, kto jest zabójcą i jaki miał motyw.

Domyśliłam się tylko jednej rzeczy, jednak Wam jej nie zdradzę, aby nie spojlerować.

Co do bohaterów…Lubiłam wszystkich. Zarówno tych pozytywnych jak i negatywnych (z wyjątkiem Jolki, na którą byłam chwilowo zła, ale jednak na nowo zdobyła moją sympatię).

Opowieść napisana jest bardzo lekkim piórem – dosłownie da się ją pochłonąć w jeden dzień. Tempo akcji jest bardzo dobrze skomponowane, kiedy już myślałam, że będę mogła odsapnąć, nagle akcja znów przyspieszała. Znalazły się tu także zwroty akcji, które urozmaicały opowieść.

Książka była dla mnie dość zaskakująca, a momentami nawet ściskałam ją bardzo mocno. Kibicowałam Bartkowi, aby udało mu się dokończyć śledztwo i przy okazji nie dać się zabić. Końcówka mnie rozbiła. Musiałam przespacerować się po mieszkaniu, żeby jakoś to wszystko uporządkować.  Szczerze, to się tego nie spodziewałam.

Jeżeli ktoś szuka interesującego kryminału, przy którym może spędzić, czas, to z czystym sumieniem polecam “Kręgi”.

To już rok!

Dziś nieco inne podsumowanie miesiąca.

Jako, że 24.09. 2018 blog “Książki oczami A.M.N.” obchodził swoje pierwsze urodziny, chciałam się podzielić z wami moją historią.

Blogować zaczęłam już dawno, jednak każdy mój blog umierał, przez brak regularnego prowadzenia platformy, a także moje jeszcze wtedy marne umiejętności pisania.

Przeniosłam się więc na Facebooka, gdzie powstał fanpage “Książki oczami A.M.N”. Prowadziłam go do zeszłego roku, obecnie przechodzi renowację (aktualnie posiada zdjęcie w tle i nowe logo). Historia więc zatoczyła koło i znów wróciłam do bloga. Tym razem było jednak inaczej. Od jakiś trzech miesięcy regularnie wrzucam recenzje książkowe wraz z podsumowaniami danego miesiąca. Blog nie umarł, a wręcz przeciwnie – zaczął się rozwijać 😉

Od czego się to zaczęło?

Zaczęło się od tego, że zarzekałam się jak jeszcze nigdy, że NIE będę pisała recenzji. I tak je pisałam, tylko o tym nie wiedziałam. Wszystko się zmieniło, gdy napisała do mnie pewna autorka, z pewną propozycją. Potem od tego jakoś poszło. Zaczęłam pisać recenzje książek, które czytałam, oprócz tego, że zamieszczałam je na blogu, znalazły się one również na stronie mojego technikum. Miały one pomóc z promowaniu czytelnictwa w szkole. Z trzy zostały napisane na potrzeby konkursów, do których byłam zgłaszana przez nauczycieli 😉 Pamiętam swoją radość, kiedy jeszcze nie mając oficjalnego bloga, dostałam do

zrecenzowania “Przeklętą laleczkę” (Recenzja tutaj), w ramach konkursu, który na swoim fanpage zorganizowało Wydawnictwo Jaguar. Od tego czasu dużo się zmieniło, przestałam bać się publikować swoje recenzje, założyłam bookstagrama (Klik) i wreszcie zaczęłam czerpać radość z tego, co robię.

Skrót A.M.N (lub też AMN)

Osoby, które mnie znają, zawsze sądziły, że skrót A.M.N pochodzi od mojego nazwiska. Niestety, to nie jest prawda, nie przyszło mi nawet przez myśl, aby jakoś to z tym powiązać. W rzeczywistości jednak są to pierwsze litery imion moich trzech pierwszych bohaterek, z początkowych opowiadań, które kiedyś pisałam. W kolejności była to Andrea, Melissa i Natalie. I tak właśnie powstał ten skrót.

Logo

Moje logo, czyli żółty kapelusz i różowe pióro nie mają jakiejś skomplikowanej historii. Po prostu swego czasu nosiłam bardzo często żółty kapelusz, z którym zaczęłam być kojarzona. A różowe pióro dobrałam do kompletu, jako ten “element pisarki”. Zanim jeszcze zaczęłam prowadzić bloga z recenzjami, na poprzedniej platformie można było znaleźć fragmenty moich opowiadań. Obecnie znajdują się one na serwisie Wattpad.

 

Recenzja “Trwania w Niebycie”

O książce tej usłyszałam podczas 21. Międzynarodowych Targów Książki w Krakowie, gdzie udało mi się nawet poznać samego autora – pana Krzysztofa Krasa.

Główny bohater opowieści, znany na samym początku jako Książę Światła, tuż po swojej chwalebnej śmierci na polu bitwy trafia do krainy zwanej Niebytem. Spotyka tam opiekuna duchowego, który pomaga mu oswoić się z obecną sytuacją. Razem wyruszają w niezwykłą podróż, ku nowemu życiu. Na niektóre aspekty swojego przyszłego “ja” będzie miał wpływ osobiście – sam je sobie wybierze z katalogu, który jest przygotowywany indywidualnie dla każdego człowieka (prawie jak w grze komputerowej, gdzie można sobie stworzyć postać). Widzi również przebłyski swojej następnej “wędrówki”.

Ciężko tu powiedzieć cokolwiek o bohaterze. Jest on po prostu duszą, która znajduje się chwilowo w Nicości, żeby znów wrócić na Ziemię. Ciężko też jest ocenić jego wybory – w końcu, to będzie jego życie. On chciałby przeżyć je tak, ktoś inny wybierze inaczej. Jest to kwestia indywidualna.

Bardzo podoba mi się wizja autora, że po śmierci nasze życie wciąż twa, a po skompletowaniu całego swojego życiowego planu od A do Z, znów wracamy na Ziemię. Motyw z “tabletką zapomnienia”, która powoduje wymazanie poprzednich wspomnień, jest bardzo ciekawym wyjaśnieniem tego, dlaczego rodzimy się z “pustą kartką”, na której ponownie możemy spisać naszą historię.

Czytałam tę książkę z prawdziwą przyjemnością. Jest napisana bardzo przystępnym językiem. Wszystkie filozoficzne wstawki, które znajdują się we wstępie są również bardzo lekko napisane, dzięki czemu nie zrażają czytelnika.

Recenzja książki “Życie za życie”

Dziękuję wydawnictwu “Białe Pióro” za możliwość zrecenzowania książki Katarzyny Janus pt.: “Życie za życie”.


Maja- młoda dziewczyna pochodząca z Poznania, po dość bolesnym zranieniu przez miłość swojego życia, podejmuje decyzję o ucieczce z wielkiego miasta. Wyjeżdża do Rabki gdzie stara sobie ułożyć życie na nowo. Z początku się jej to udaje, jednak gdy na horyzoncie pojawia się przystojny architekt Hubert, jej życie ponownie staje na głowie. Śladem dziewczyny podąża wciąż w niej zakochany Filip – mężczyzna, od którego Maja kategorycznie postanowiła odejść, a który chcąc przeprosić za swoje błędy i spróbować odzyskać dziewczynę również przybywa do Rabki. Osobą, która za wszelką cenę chce stanąć na drodze do szczęścia bohaterów jest szaleńczo zakochana w Hubercie Sarah — siostra jego zmarłej żony. Jak zakończy się ich historia?
Jeszcze nigdy nie zdarzyło mi się tak szybko przeczytać książki, żeby móc poznać jej finał. Wręcz mogę powiedzieć, że połykałam strony w całości. Po pierwszych kartkach sądziłam, że wiem, co będzie dalej, jednak autorka bardzo pozytywnie mnie zaskoczyła.
Idealnie wykreowała bohaterów, z których większość naprawdę polubiłam. Maja, Hubert, a nawet Filip skradli moje serca, jednakże wyjątek stanowiła Sarah, która irytowała mnie swoim istnieniem i zachowaniem. To utwierdziło mnie tylko w przekonaniu, że ci bohaterowie mają w sobie to coś, co sprawia, że mimo tego, iż są tylko wykreowani na kartach powieści, to jednocześnie są bardzo rzeczywiści. Świat przedstawiony jest wyjątkowo dobrze opisany, dzięki czemu czytelnik może wyobrazić sobie zarówno małe Żegutkowo, położone blisko Rabki, jak i wielkie Chicago. Nie obyło się tu również bez morza emocji, przez które zapominałam o całym świecie oraz niespodziewanych zwrotów akcji, przy których wstrzymywałam oddech. Czasami nawet musiałam odejść od książki i wziąć głęboki wdech, by uspokoić myśli. Potem w spokoju mogłam wrócić do czytania. Klimatu całej opowieści dodaje pojawianie się w snach Mai i Huberta kobiety w stroju do chodzenia po Tatrach, która zwiastowała nieszczęście.
Książka jest napisana z perspektywy trzecioosobowej, dzięki czemu miałam wrażenie, że siedzą przede mną osoby, które znały bohaterów i opowiadają mi kolejno historię o Mai, Hubercie i Filipie.
Jest to idealna pozycja na jesiennie wieczory. Polecam.

Podsumowanie sierpnia

Jak ten czas szybko zleciał. Dopiero co tworzyłam post z podsumowaniem lipca.

Tegoroczny sierpień był podobny do lipca. Przeczytałam niewiele więcej, bo  7 książek. Nie ukrywam jednak, że sierpień był pod znakiem komiksu 😉 A oto moje pozycje:

-Jak upolować pisarza

-13 małych, błękitnych kopert
-Przygody Jonki, Jonka i Kleksa I
-Przygody Jonki,Jonka i Kleksa II
-Przygody Jonka, Jonki i Kleksa – porwanie księżniczki
-Alicja w Krainie Koniczyny cz.6

-Alicja w Krainie Koniczyny cz.7

Ale to nie koniec książkowych atrakcji na swój miesiąc. Kocham zarówno koty jak i książki, więc na mojej ręce wczoraj powstało oto takie cudo:

Sierpień jest też miesiącem, w którym udało mi się w całości oglądnąć cały sezon serialu, bez odchodzenia od komputera i zajmowania się milionem spraw. Zazwyczaj każdy serial leci mi gdzieś w tle, a ja sprawdzam Faceboka/Instagrama/piszę z koleżanką. Jednak “Rozczarowanych” pochłonęłam w całości i teraz oczekuję na drugi sezon.

Znalezione obrazy dla zapytania rozczarowani netflix

Próbowałam oglądnąć również ten:

Znalezione obrazy dla zapytania the end of the f *** ing world

Ale wyłączyłam go po pierwszym odcinku. Nie przypadł mi di gustu.

Co do września, nie mam jakichś większych planów. Na pewno pojawi się recenzja książki: “Kto zabrał mój ser”. A resztę czas pokaże 😉

Pozdrawiam 🙂

13 małych, błękitnych kopert

 

“13 małych błękitnych kopert” pamiętam jeszcze z czasów gimnazjum, kiedy czytała to moja koleżanka. Wtedy byłam mocno nastawiona na fantastykę i ani mi w głowie było czytanie książek tego pokroju. Postanowiłam dać jej szansę, kiedy zobaczyłam ją na kiermaszu, który urządziła jedna z krakowskich fundacji, zajmująca się pomocą kotom.

Jako, że wciąż trwają słoneczne wakacje, a moje plany wakacyjne na razie wciąż pozostają w strefie marzeń, postanowiłam wybrać się w podróż, wraz z główną bohaterką.

Pewnego dnia siedemnastoletnia Ginny dostaje tajemniczą paczkę, której nadawcą jest jej nieżyjąca ciotka. W środku znajduje się trzynaście małych, ponumerowanych, błękitnych kopert. Każda z nich zawiera zadanie, które Ginny musi zrealizować podczas swojej podróży. Dziewczyna ma obawy, jednak tak jak prosi w liście ciotka – kupuje bilet do Londynu, gdzie rozpoczyna się jej przygoda. Jest też jeden warunek. Następną kopertę z zadaniem może otworzyć dopiero po wykonaniu poprzedniego. Ponadto nie może kontaktować się ze światem zewnętrznym za pomocą Internetu – może jedynie pisać listy, a także ma nie brać ze sobą żadnych przewodników ani map.

Ginny polubiłam od razu. Zwykła, szara myszka, której zostało narzucone bardzo ciężkie zadanie podążania śladami ciotki, przez całą Europę.

Podczas swojej eskapady po Europie, poznała wielu ludzi, zwiedziła mnóstwo ciekawych miejsc, od Londynu, poprzez Rzym, Amsterdam i kilka innych zakątków starego kontynentu.. Wraz z kolejnymi listami, Ginny dowiadywała się coraz więcej o swojej ciotce. Kobieta wszystko idealnie zaplanowała, poinformowała każdą osobę, z którą miała się spotkać dziewczyna, że pewnego dnia może do niej trafić, jednak los bywa przewrotny i nie obeszło się bez problemów, tuż przed samym finałem.

“13 małych błękitnych kopert” jest bardzo lekką, przyjemnie napisaną książką. Rozdziały nie są długie, dzięki czemu książkę się czyta szybciej.

Bardzo polecam na te wakacyjne wieczory.

Wpis powstał w ramach kampanii promującej czytelnictwo, zorganizowanej przez SAVE THE MAGIC MOMENTS oraz Klub Książki PRZECZYTAJ I PODAJ DALEJ.

 

Zdjęcie użytkownika Save the Magic Moments.