Dzieci i praca? Czy to wypada? – recenzja książki “Dlaczego mamusia przeklina. Rozterki wkurzonej mamy”

W lutym tego roku światło dziennie ujrzała książka autorstwa brytyjskiej blogerki parentingowej Gill Sims pt.: “Dlaczego mamusia pije”. Książka opowiadała o kobiecie imieniem Ellen, która stawia czoła trudom wychowaniu potomstwa.

Była napisana w sposób humorystyczny i przedstawiała macierzyństwo w krzywym zwierciadle, jednocześnie zwracając uwagę na to, że o trudach rodzicielstwa tak głośno się nie mówi. 

Dlatego bardzo się ucieszyłam, kiedy otrzymała maila z informacją, że powstała kontynuacja książki. Gill ponownie wkroczyła na rynek wydawniczy, tym razem z powieścią pt.: “Dlaczego mamusia przeklina. Rozterki wkurzonej mamy “

 W tej części Ellen próbuje trochę zmienić swoje życie i zamiast siedzieć w domu z dziećmi i pracować na pół etatu, postanawia zatrudnić się w pewnej firmie. Plan udaje się wcielić w życie, jednak nie jest to na rękę jej mężowi. Teraz oboje muszą się jakoś podzielić opieką nad dziećmi, co jest dość trudne, gdyż oboje pracują zawodowo.

Wkrótce pojawiają się schody. Nikt w pracy nie może się dowiedzieć, że Ellen tak naprawdę ma dzieci. Jakby problemów było mało, kobieta zostaje wmanewrowana w działalność Komitetu Rodzicielskiego, przez co na jej barki spadła organizacja różnych imprez szkolnych, oraz organizacja funduszy.

Główna bohaterka nie zmieniła się za dużo. Dalej stara się godzić obowiązki żony, matki i pracownicy, a także wygospodarować czas na spotkania z przyjaciółmi, zebrania komitetu i imprezy integracyjne z miejsca pracy (oczywiście wszystko przy czymś mocniejszym). Dzieci trochę podrosły, jednak dalej są nieusłuchanymi diabełkami, a mąż znika na delegacjach częściej niż zwykle.

Można by rzec, że po staremu, z pewnymi wyjątkami.

Autorka w książce “Dlaczego mamusia pije”, ukazała ciemne strony macierzyństwa, o których nie mówi się głośno. Tutaj nakreśliła obraz tego, jak w większości traktuje się kobiety, które posiadają już dzieci i starają się pracować zawodowo, a współpracownicy rzucają w ich stronę krzywe spojrzenia, ponieważ przyszły za późno/muszą wyjść wcześniej, gdyż akurat COŚ się dzieje z ich dzieckiem.

Pokazała również, jak niektóre mamy wykorzystują swoje dzieci, żeby “wypromować/wzmocnić” swoją markę na Instagramie i pozyskać sponsorów (a dokładniej rzecz mówiąc, darmowe produkty) oraz jak bardzo, ich prawdziwe życie różni się od tego, które publikują na swoich profilach.

“Dlaczego mamusia przeklina. Rozterki wkurzonej mamy “, wciąż jest utrzymana w klimacie pierwszej części. Trochę śmiechu, trochę przedstawienia problemów współczesnych kobiet, które zostały matkami.

 Również serdecznie polecam.

Książkę wraz z zawieszką można zakupić na stronie www.booktime.pl

Za egzemplarz dziękuję

Razem i tylko razem – recenzja książki “Smocze dziecię”

Był w moim życiu taki czas, że bardzo interesowały mnie wszelkiego rodzaju czary i istoty fantastyczne. Wtedy też do mojej biblioteczki trafiła “Smokologia”. Przeczytałam ją naprawdę mnóstwo razy. W pewnym momencie jednak dorosłam i wtedy też książki fantasy przeznaczone stricte dla  młodzieży przestały mnie interesować.  Do czasu, aż w moje ręce wpadł debiut młodej autorki – Aleksandry Ostapczuk pt.: “Smocze dziecię”.

Jest to opowieść o dwóch braciach, którzy razem stawiają czoła wszelkim przeciwnikom, od szkolnej grupki chuliganów, poprzez nieznośnego nauczyciela, aż do bardziej poważnych niebezpieczeństw. Zawsze tylko razem, nigdy osobno. Nie ważne co by się stało.


Ale co by było gdyby okazało się, że to, w co wierzyli tak naprawdę jest tylko złudzeniem? Że w rzeczywistości jeden z nich nie jest tym, za kogo miał się przez całe swoje życie?

Przyznaję, książka interesowała mnie chwili pojawienia się na rynku.

Autorka naprawdę świetnie wykreowała postacie dwóch głównych bohaterów – Dracka i Piotra, u których naprawdę widać przemianę z dzieci w nieco bardziej dojrzałych chłopców. Uwielbiałam ich za ich charaktery, za to, jak obaj się wspierali w kryzysowych sytuacjach. W szczególności u Piotrka lubiłam jego zdolności obserwacji i łączenia faktów,            a jednak miejsce w moim sercu i tak zajął Kato – młodszy brat Mamiego, który był ojcem chłopców. Jest to naprawdę ciekawa postać, a po rozmowie z autorką, uwielbiam ją jeszcze bardziej. Z jednej strony twardy nauczyciel, z drugiej nie dał skrzywdzić braci i bardzo się o nich martwił. W szczególności o Dracko.

Rzadko zdarza mi się zarwać noc dla powieści, jednak tej nie mogłam zostawić na później. Jest to wspaniała opowieść o tym, co w życiu jest ważne – o rodzinie. Jest w niej zarówno i humor, i akcja, która w pierwszej części pozwala zagłębić się czytelnikowi w świat przedstawiony.

Są książki, które są przeznaczone dla nastolatków i takie, które mogą czytać osoby w każdym wieku. Gdybym miała wybierać pomiędzy tymi kategoriami, mimo że na początku uważałam, że jest to książka dla młodzieży, teraz umieściłabym ją w tej drugiej grupie. Jestem naprawdę zaskoczona tak dobrym debiutem. Serdecznie więc polecam tą lekturę każdemu.

Za egzemplarz dziękuje

“Nasz czas najbardziej szczęśliwy, pełen spokoju, skończył się.” – recenzja książki “Maria Fiodorowna. Pamiętnik carycy”

Pierwsze spotkanie z dynastią Romanowów odbyłam podczas oglądania animacji pt. “Anastazja”, czyli bajkowej odsłony opowiadającej o najmłodszej wnuczce Marii Fiodorownej, czyli matce Mikołaja II, ostatniego cara Rosji. Dopiero po jakimś czasie dowiedziałam się, jaki los w rzeczywistości spotkał całą ich rodzinę. Zawsze zastanawiała mnie jednak kwestia, dlaczego nigdy nie złapano Marii Fiodorownej. Powieść Christophera W. Gortnera pt.: “Maria Fiodorowna. Pamiętnik carycy” stanowi rekonstrukcję tamtejszych wydarzeń, widzianych oczami carycy.

Marię, a właściwie Dagmarę poznajemy w momencie, kiedy jej starsza siostra Alix wychodzi za mąż, a ojciec ma zostać królem. Podczas całej historii można zauważyć przemianę Dagmary z duńskiej księżniczki, w powszechnie szanowaną i światłą władczynię Rosji. Dziewczyna jest nieco buntownicza, jednak bardzo zżyta ze swoją rodziną (szczególnie ze swoją o trzy lata starszą siostrą). Co za tym idzie, rozstanie z nią jest dla niej niezwykle trudne.

Pewnego dnia w życiu dziewczyny pojawia się nieoczekiwanie Nixa – członek dynastii Romanowów. Między młodymi, od razu zakwita uczucie. Niestety, jak wynika z historii, to nie jego Maria poślubiła, a jego młodszego brata Saszę, późniejszego Aleksandra III.

Powieść podzielona jest na cztery części, które obejmują wydarzenia od momentu, gdy księżniczka Danii miała poślubić przyszłego cara Rosji, poprzez czasy jej panowania, a na upadku wielkiego imperium kończąc.

Podczas oglądania “Anastazji”, postać jej babci jakoś się zacierała. W końcu nie była ona główną bohaterką, więc zepchnęłam ją na drugi plan, nie za bardzo interesując się jej osobą. Dopiero, jak podrosłam, zaczęłam się zastanawiać, dlaczego podczas rewolucji, nie została ona zabita, jak większość osób z jej rodu.

Czytając tę pozycję, poznałam odpowiedź na to pytanie.

Jestem naprawdę pod wrażeniem tej powieści. W przystępny sposób opisuje ona wszystkie wydarzenia, a prowadzona narracja łatwo pozwala zorientować się kto jest kim. Dodatkowo załączono dwa drzewa genealogiczne: duńskiej rodziny królewskiej oraz dynastii Romanowów.

Bardzo lubię książki historyczne, jednak na rynku ciężko znaleźć takie, które by mnie zainteresowały. Na szczęście udało mi się trafić na Gorntnera. Autor,  jak się okazuje, jest magistrem pisania twórczego w oparciu o badania historyczne i  naprawdę świetnie mu to wychodzi.

Spędziłam z tą powieścią kilka przyjemnych dni, czasami mocno zaciskając na niej dłonie i przeżywając razem z bohaterką wszystkie wzloty i upadki.

Uważam, że warto ją przeczytać, nawet, jeżeli nie jest się zainteresowanym historią Rosji.

Za egzemplarz dziękuję

Za horyzontem… – recenzja książki “Ostatni horyzont”

Kiedy byłam jeszcze w technikum i omawialiśmy jedną z lektur, wtedy na lekcji padło słowo “oniryzm”. Już w tej chwili nie pamiętam tego, czy klasa odpowiedziała czym on był w rzeczywistości, czy też zdarzyło się wręcz przeciwnie, jednakże definicja ta na długo zapadła mi w pamięć. I właśnie to słowo, umieszczone na rewersie okładki spowodowało, że w moje ręce wpadł zbiór opowiadań autorstwa Jarka Tomszaka, pt. “Ostatni horyzont”.

Było to już moje drugie spotkanie z gatunkiem science fiction.  Pierwsze odbyłam z autorem min. “Bajek Robotów” – Stanisławem Lemem. Wtedy to jedną z pozycji z jego dorobku literackiego musiałam obowiązkowo przeczytać gdyż znajdowała się w kanonie lektur szkolnych. Jak zapewne nietrudno się domyśleć nabawiłam się przez to wstrętu do wszystkich książek, podchodzących pod ten gatunek. Nie dlatego, że Lem źle pisał, tylko właśnie dlatego, że musiałam tą książkę obowiązkowo przeczytać.

Jednak na szczęście do “Ostatniego horyzontu” podeszłam już całkowicie bez przymusu. Wspomniane dzieło jest zbiorem dziesięciu opowiadań, które zabierają czytelnika w podróż do innych, często onirycznych światów. Każda historia jest o kimś innym i podczas czytania złapałam się na tym, że z niektórymi bohaterami utożsamiam się bardziej, a z innymi mniej. Wtedy też przypomniałam sobie o jednym cytacie z “Cieniu wiatru” autorstwa Carlosa Ruiza Zafóna: “Książki są lustrem: widzisz w nich tylko to co, już masz w sobie”.

 Z całego zbioru najbardziej przypadły mi do gustu trzy opowiadania: jedno, które w bardzo dosadny sposób podsumowało obecne społeczeństwo i to, co się w nim dzieje, drugie opowiadało o znanym z wykładów na studiach “Radiu Wolna Europa” i tego, jak wykorzystano go w przyszłości. Na trzecie z nich zwróciłam uwagę, przez zawartą tam postać dziennikarza, a także przez to, że podobną historię opowiedział nam kiedyś wykładowca (jednak nie działa się ona w kosmosie, ani w odległej przyszłości, a motywem wspólnym tych dwóch historii była sekta).

Przyznam, że na początku strasznie ciężko mi się to czytało. Jednakże kiedy już wsiąknęłam w opowiadania, dalej poszło z górki. Jestem bardzo nieprzyzwyczajona do takiej formy i gatunku książek. Naprawdę rzadko je czytam, jednak ta pozycja bardzo przypadła mi do gustu. Było to ciekawe ukazanie rzeczywistości, która dzieje się w odległej przyszłości, być może i w jakimś nowym świecie. Doceniam tutaj przede wszystkim lekkie pióro autora, a także ukazanie tej negatywnej natury ludzi.

Jako osobę dopiero co zaczynającą swą przygodę z nurtem science fiction, autor do siebie przekonał. Uważam, że tak naprawdę Ty też drogi Czytelniku powinieneś samemu się sprawdzić czy ta pozycja dotrze również do Ciebie.

Za książkę dziękuję

Kochające serce zawsze jest młode – recenzja “Nareszcie z górki”

W życiu codziennym podejmujemy mnóstwo różnych decyzji. Zaczynając od zapadających w tak błahych sprawach jak chociażby to co zjemy na śniadanie na tych, które mogą istotnie zaważyć na naszej przyszłości kończąc. Czasami okazuje się, że to o czym śniliśmy w młodości, w późniejszym czasie tak naprawdę nie było tym, czego potrzebowaliśmy i dążyliśmy do celu, którego osiągnięcie nigdy nie było nam pisane..

Marek, jeden z głównych bohaterów powieści Miry Białkowskiej pt. “Nareszcie z górki”, też zdał sobie z tego sprawę. Mimo, że koniec końców był z kobietą, która podobała mu się w młodości, to jednak ich związek okazał się nie do końca tym, o czym bohater marzył.

Podczas spotkania po latach, które właśnie zorganizował ze swoją “miłością” i odnowił kontakt z jedną z koleżanek, wszystko zaczęło się komplikować. Jednakże jak się okazuje szkolny zjazd nie utrudnił życia tylko jemu.

Na imprezie pojawiła się również Monika – bohaterka dwóch poprzednich części historii. Jak wiadomo, w każdym małżeństwie bywają gorsze chwile, pojawiają się kłótnie i właśnie ten zjazd jest jednym z powodów, które poróżniły Marka i jego wybrankę.

“Nareszcie z górki” test już trzecią książką, która wyszła spod pióra pani Miry. Tym razem jednak zamiast opowieści z perspektywy dwóch bohaterów, jak autorka przyzwyczaiła nas do tej pory, narratorów było aż czterech, przez co opowieść tą trochę ciężko się czytało.

Z jednej strony Marek z Anią, z drugiej znana już Monika ze swoim mężem.

Przyznam, że na początku ciężko było mi się połapać kto jest kim, jednak im dalej posuwała się opowieść, tym łatwiej było mi przyswoić informacje. Bohaterami powieści są osoby w średnim wieku, jednakże w ogóle się tego nie odczuwa. Czasami całkowicie o tym zapominałam i miałam wrażenie, że czytam historię młodych ludzi i ich problemów.

Monika ze Zbyszkiem dalej pozostają moją ulubioną parą i chyba już nic tego nie zmieni, aczkolwiek jeżeli chodzi o Marka i Anię…

Marek jest osobą, która popełniła kilka błędów w życiu, ale przecież kto ich nie popełnia? Uznałam go za sympatycznego mężczyznę, który nieco się pogubił i potrzebował jedynie kogoś, kto pomoże mu wrócić na właściwą drogę. Co do Ani, to była ona dla mnie taka… po prostu zwyczajna. Cicha, szara myszka, którą los kilka razy porządnie skopał. Mimo tego, ze wsparciem przyjaciół potrafiła sobie ze wszystkim poradzić.

Zmieniła się również koncepcja powieści. Nie była już taka słodka oraz urocza, jak dwie jej poprzedniczki, jednak tak jak w poprzednich dwóch książkach, autorka pokazuje, że zakochać się można w każdym wieku, a także ukazuje to, że prawdziwych przyjaciół naprawdę można poznać w biedzie.

Uważam, że wszystkie książki są warte przeczytania i gdyby ktoś nie miał pomysłu, co zabrać ze sobą na majówkę, to serdecznie polecam tę serię.

Za egzemplarz dziękuję Wydawnictwu Literackiemu Białe Pióro

I ślubuję Ci… – recenzja patronacka “Przysięgam ci miłość”

Czy miłość od pierwszego wejrzenia istnieje? Ostatnio między mną, a moimi znajomymi wywiązała się taka dyskusja. Zdania na ten temat były mocno podzielone. Gdy tylko padł ten temat, od razu pomyślałam o bajce “Hotel Transylwania” i o magicznym “Zing”, które przydarza się, gdy spotka się swoją prawdziwą miłość. Osobiście uważam, że może ona istnieć, jednak do tej pory jeszcze jej nie doświadczyłam.

W przeciwieństwie do głównej bohaterki książki Karoliny Buczak pt. “Przysięgam ci miłość”. Dwudziestodwuletniej Klarze, która przyjechała na ślub starszej siostry w rodzinnym mieście, wystarczyło tylko jedno spojrzenie w zielone oczy pewnego księdza, aby od razu zrozumieć, że to właśnie ten, na którego czeka. Na początku starała się o nim nie myśleć, jednak serce jej nie słuchało. Mimo że pochodzili z dwóch różnych światów, połączyło ich głębokie uczucie. Jak to na wsi bywa, każdy zna każdego i plotki rozchodzą się w bardzo szybkim tempie. Jak więc taki związek mógłby przetrwać? Co ludzie powiedzą, gdy okaże się, że młoda dziewczyna uwiodła prawie dwa razy starszego mężczyznę i to w dodatku księdza, który poświęcił całe życie Bogu?

Klara jest najmłodszą z córek z pewnej bogatej rodziny. Od razu polubiłam ją za taką niezależność i chęć wyrwania się ze wsi, gdzie mama chciała zaplanować jej całe życie. Dziewczyna mimo tego, że nie miała w życiu łatwo, to pozostała dobrą i szczerą osobą i dzięki temu przyciągała do siebie mężczyzn. Nic dziwnego, że księdza Adama też coś do niej ciągnęło. Mimo że pełnił taką, a nie inną profesję, był materiałem na idealnego partnera. Dobry, kochający, opiekuńczy, chciał dla dziewczyny jak najlepiej. Ich miłość aż dało się realnie odczuć.

Lubię książki z taką dużą dawką emocji. Od samego początku byłam ciekawa, jak autorka wykreowała historię miłosną księdza i młodej kobiety, a także tego, w jakim tempie ta relacja się między nimi rozwinie. I oczywiście, jak się to skończy. Z tyłu okładki zawarte było pytanie, czy ich związek będzie święty czy przeklęty. Szczerze? Nie mnie to oceniać.

W historii zawarte są również domniemania, co na to wszystko Bóg. Ja od początku uważałam, że to była część jego “boskiego planu”.

Opowieść tą czytałam z zapartym tchem, widząc na czytniku, jak zmniejsza mi się liczba stron do końca. Końcówka książki złamała mi serce na milion kawałków. Zazwyczaj nie płaczę przy czytaniu, jednakże tutaj prawie uroniłam łzę. Było to dla mnie takim zaskoczeniem, że przez pierwszą chwilę nie mogłam przyswoić tego, co się tak właściwie stało. Odłożyłam lekturę, żeby na chwilę ochłonąć i następnie stwierdzić, że jednak nie będę jej kończyć. Ostatecznie przeczytałam ją do końca i pomyślałam, że chciałabym kiedykolwiek spotkać kogoś takiego jak Adam.

Książka jest na jeden dzień, a dosłownie na parę godzin. Jeżeli ktoś ma ochotę na lekturę, przy której mógłby odpocząć, to właśnie serdecznie ją polecam.  

Za egzemplarz dziękuję Wydawnictwu Literackiemu “Białe Pióro”.

Kochanie przez czytanie – recenzja “Fajnie, to już potrafię. Sama jem”

Ostatnio będąc w domu rodzinnym, zabrałam ze sobą kilka książek z dzieciństwa. Głównie były to opowieści  z serii o Kubusiu Puchatku. Podobno uwielbiałam tę postać, kiedy byłam dzieckiem. Jednak nie tylko te ze sobą przywiozłam. Przyjechała też ze mną jedna mała, zielona książeczka, jeszcze z roku 1999. Nosi ona tytuł: “Fajnie, już to potrafię. Sama jem”.

Opis  z tyłu okładki brzmi: “Ta książeczka ilustruje ważną codzienną czynność malucha: jedzenie. Pokazuje rzeczy, których dziecko używa. Uczy je sytuować przedmioty w kontekście i w ten sposób lepiej się nimi posługiwać. Jest to książeczka instruktażowa, którą Wasz maluch będzie oglądać z prawdziwą przyjemnością!”

Wnętrze książki jest bardzo przejrzyste i schematyczne. Na lewej stronie jest podpisany produkt spożywczy, rysunek, który go przedstawia, a także zdanie, które opisuje czynność wykonywaną przez główną bohaterkę. Po prawej jest obrazek, ukazujący Anię, która zajada się przedstawionym produktem.

Mam bardzo duży sentyment do tej książki, jednak nie potrafię powiedzieć, czy podobała mi się w dzieciństwie. Niestety moja mama też już tego nie pamięta. Patrząc na nią z perspektywy czasu uważam, że jest to dobra pozycja dla dzieci. Książeczka ma ładną szatę graficzną i jest wykonana z twardego materiału, który przypomina karton przez co trudno ją zniszczyć (u mnie przeżyła całe 20 lat). Nie jest też długa.

Wpis został stworzony na potrzeby kampanii #kochanieprzezczytanie, która ma na celu pomóc rodzicom wykształcić w sobie nawyk codziennego czytania dziecku. 

Mamą być – recenzja “Dlaczego mamusia pije. Pamiętnik wyczerpanej mamy”

Obecnie w mediach bardzo często poruszana jest kwestia, jakoby każda kobieta powinna mieć dziecko ponieważ rzekomo do tego została stworzona i jest to jej jedyna powinność. Powszechne jest forsowanie ideologii mówiącej o tym, iż uśmiech dziecka wynagrodzi wszystko, a w sytuacji kiedy ktoś nie jest przekonany zazwyczaj pada wtedy klasyczne: “Jak urodzisz to pokochasz”. Do niedawna mówiły o tym głównie kobiety, a  ostatnio coraz częściej w tej kwestii, wypowiadają się także mężczyźni. Wszystkie one są oczywiście tzw. “blogerkami parentingowymi” i każda z nich wie najlepiej, czego inna kobieta potrzebuje. Ich zdaniem wychowanie dziecka jest proste, łatwe i przyjemne.

 Wtedy wśród tego słodko – pierdzącego macierzyństwa pojawia się autorka powieści “Dlaczego mamusia pije. Pamiętnik wyczerpanej mamy” – Gill Sims – popularnej brytyjskiej blogerki parentingowej, cenionej za dystans do siebie i poczucie humoru.

Główna bohaterka to trzydziestodziewięcioletnia Ellen, która z każdym kolejnym rokiem (nie ważne, czy to nowy rok szkolny, czy nowy rok kalendarzowy) idzie w myśl zasady: “Nowy rok, nowa ja”.

Jednak na jak długo może starczyć jej cierpliwości i sił, jeżeli w domu ma dwa nieusłuchane diabełki, a na placu zabaw przed szkołą codziennie spotyka Sabat Czarownic z Perfekcyjną Mamą perfekcyjnej Lucy Atkinson, która wygląda jak modelka żywcem wyciągnięta z Instagrama czy Pinteresta? Mama Lucy oczywiście napycha swoje dziecko zdrowymi przekąskami (tylko z ekologicznej żywności) z ziarnami chia. Dodatkowo mąż Ellen albo ciągle jest w rozjazdach, albo chowa się w swojej szopie, gdzie nikt nie ma prawa wstępu. Nic więc dziwnego, że kobieta topi swoje smutki w alkoholu (którego swoją drogą, jest bardzo dużo).

Główna bohaterka jest typową matką. Stara się jak może, na raz pilnując dzieci, robiąc pranie, wyprowadzając psa na spacer i gotując obiad. Jest jednak na tyle zorganizowana, że potrafi przy okazji pójść do pracy, a także znaleźć czas na spotkania z przyjaciółmi (oczywiście przy szklaneczce czegoś mocniejszego). Nie jest wykreowana na ideał, wręcz przeciwnie. W książce są ukazane chwile słabości, kiedy próbuje ogarnąć jeden wielki chaos, który jest jej życiem i prawie nikt tego nie docenia.

Nie tak ciężko było mi się z nią utożsamić. Mimo że sama nie posiadam dzieci, mam dwóch młodszych braci. Z samych obserwacji mojej mamy i taty mogę stwierdzić, że to nie jest łatwy kawałek chleba.

Jak sam tytuł mówi, jest to pewnego rodzaju pamiętnik, prowadzony właśnie przez Ellen. Opisany jest tam mniej więcej rok z życia właśnie takiej “wyczerpanej mamy”.

Czytając książkę, miałam wrażenie, że autorka stoi w całkowitej opozycji do postawy względem macierzyństwa promowanej w mediach. Pokazała ona, że dzieci wcale się są takie idealne i że większość mam ma dość, kiedy np. w kółko muszą oglądać bajki dla dzieci. Są tym zwyczajnie zmęczone. Podejrzewam, że wolałaby czasem się po prostu spakować i wyjechać w przysłowiowe “Bieszczady”. Niestety o ciemnych stronach macierzyństwa zazwyczaj się nie mówi.

Opowieść  zawiera dużą dawkę humoru i przede wszystkim należy ją traktować z ogromnym dystansem. Ciągłe picie Ellen przeszkadzało mi tylko na początku, dopóki nie zdałam sobie sprawy, że jest to obraz bardzo przerysowany i karykaturalny. Każde dziecko jest inne i nie należy wszystkich wrzucać do jednego worka.

Jeżeli ktoś potrzebuje chwilowego, wieczornego relaksu, przy książce życiowej, ale mimo to przepełnionej humorem, to serdecznie polecam tę pozycję.

Studenckie życie, studenckie sprawy – recenzja “O co Ci chodzi?”

Jeszcze nie tak dawno temu (w tym roku miną dwa lata, odkąd zdałam maturę), musiałam zalogować się do Internetowego systemu rekrutacji na studia. Pamiętam to oczekiwanie na listę przyjętych osób oraz radość, która towarzyszyła mi, kiedy stałam się jedną z nich. Potem trzeba było już tylko złożyć dokumenty, następnie rozpoczął się rok akademicki, poznałam parę osób, bez których studia wydają się puste, później pierwsza sesja i jakoś to zleciało. Obecnie jestem na drugim roku na kierunku dziennikarstwo i komunikacja społeczna.

Rozalia – główna bohaterka książki Miry Białkowskiej pt.: “O co ci chodzi?” również jest studentką oraz po zajęciach uczęszcza na próby chóru. Podczas wyjazdu, zauroczyła się ona w jednym z kolegów. Jak się później okazało, z wzajemnością. Stworzyli oni pewnego rodzaju relację, która związkiem jest tylko w pewnym sensie.

Od razu zżyłam się z główną bohaterką. Podobnie jak ja, była ona studentką, pewnie byłyśmy w podobnym wieku, a przede wszystkim, jej przygody studencie nie różniły się aż tak bardzo od moich. Podobnie jak ona, też miałam różne dziwne sytuacje z kolegami z uczelni ( jak na razie wszystkie zakończyły się bez szkody), a także nie mieszkam w akademiku, tylko w domu rodzinnym. Różnica między nami jest taka, że ona potrafiła grać na instrumencie muzycznym, a ja próbowałam, ale szybko się zniechęciłam.

Pani Monika (która pojawiła się w pierwszej części pt: “Wcale mi nie zależy”) jest jedną z moim ulubionych postaci, które wykreowała autorka. To starsza kobieta, która mimo wieku potrafi się dobrze bawić. W pierwszej części udowodniła mi, że miłość może przyjść w każdym momencie życia, a w tej części pokazała, że można spełnić każde marzenie, nawet takie, do którego podchodziło się z pewnym dystansem. Autorka pokazała ją jeszcze w roli tzw. “dobrej cioci”, która swoje już przeżyła i z chęcią dzieli się mądrością z młodszym pokoleniem.


Z pozycjami pani Miry zazwyczaj mam tak, że gdy przejdę granicę przeczytania połowy książki, czytam tak szybko, że jestem zaskoczona, kiedy nagle pojawia się tylna strona okładki. Narracja jest prowadzona z dwóch perspektyw (podobnie jak w pierwszej części) – Rozalii i pani Moniki. Nie jest to typowa historia o lukrowej miłości głównej bohaterki. W tej części opisane jest studenckie życie, pierwsze miłości (te małe i duże), a radość przeplata się ze smutkiem.

Autorka już po raz drugi podbiła moje serce swoją powieścią. Nie tylko lekkim piórem, ale także opowieściami, które tworzy. Nie pozostaje mi nic innego, niż z całego serca polecić wam książkę.

Przygoda po meksykańsku – recenzja “Książki, przez które zginiesz”

Każde z nas kiedy było małym dzieckiem, marzyło o tym kim chciałoby zostać w przyszłości. Weterynarz, strażak czy też nauczycielka… Z dziecięcych mrzonek pamiętam, że akurat ja chciałam leczyć zwierzęta, jednakże z biegiem lat okazało się, że niestety nie mam do tego zacięcia. Pewnego razu miałam także przebłysk, żeby zostać archeologiem. Podobno w wieku czterech lat, bardzo fascynował mnie Egipt. Nie poszłam jednak w tą stronę i ostatecznie skończyłam na kierunku dziennikarstwa i komunikacji społecznej, w przeciwieństwie do jednego z głównych bohaterów powieści Jana Szymańskiego pt. “Książki, przez które zginiesz”.

Polski archeolog Paweł, rządna przygód Australijka Annie i pewien honduraski złodziej imieniem Jorge. Tak można było by zacząć przepis na udaną książkę. Do tego dodać kilku gangsterów, pewien wartościowy przedmiot i miejsce owiane klątwą. Doprawić kilkoma zwłokami, tajemnicami. Posypać szczyptą legend i gotowe.

W momencie, kiedy Paweł z Annie podsłuchali bandytów w pewnej chatce, a Jorge został pojmany przez prześladowców, losy całej trójki zaczęły dążyć do przecięcia się.

Przyznam, że opowieść ciekawiła mnie od samego początku. Kiedy po raz pierwszy ujrzałam tytuł, sądziłam, że może to być pozycja historyczna, opisująca jakieś zakazane  książki, przez czytanie których groziła kara śmierci. Jednakże pierwsze strony książki od razu temu zaprzeczyły.

Dzięki trzecioosobowej narracji, czułam się tak, jakbym była dziennikarką i podążała za każdym bohaterem, uważnie obserwując jego ruchy i zapisując wszystko co powie. Nie było  dla mnie problemem, iż nie mogłam się wczuć w skórę postaci tak jakbym mogła to zrobić w przypadku narracji pierwszoosobowej. Całą trójkę głównych bohaterów polubiłam od razu. Annie za jej chęć poznawania świata i cięty język, Pawła za charakter i dużą wiedzę na temat starożytnej kultury, a Jorge’a za spryt i odwagę. Wyjątkiem był jeden z gangsterów – Toro. Awanturniczy, agresywny i władczy, dla którego słowo “nie” nie ma racji bytu, a każde zignorowanie jego rozkazu kończyło się kulą w głowie.

Ciężko zaszufladkować recenzowaną lekturę do jakiegoś jednego, konkretnego gatunku.  Z tyłu okładki napisano, że książka kryminałem nie jest. I z tym się w zupełności zgadzam. Raczej zakwalifikowałabym ją do powieści akcji i przygody. Występujący tutaj wątek romansu jest raczej tylko uzupełnieniem tła powieści.

Książkę spokojnie można przeczytać w ciągu jednego dnia. Razem z bohaterami możemy poznać niektóre zakamarki Meksyku, Hondurasu czy Gwatemali.

Za egzemplarz dziękuję wydawnictwu PO GODZINACH