Po dość długiej przerwie, znów wróciłam do powieści Kirsty Moseley. Ostatnią książką autorki jaką czytałam, był “Chłopak, dla którego kompletnie straciłam głowę”. Dziś chciałabym Wam przedstawić kontynuację opowieści, czyli “Chłopak, który oszalał na moim punkcie”.
W poprzednim tomie głównymi bohaterami byli Jared oraz Amy natomiast w tej historii “główne skrzypce” gra jego brat bliźniak – Theo oraz Lucie – dziewczyna zdradzona przez swojego narzeczonego i próbująca ułożyć sobie na nowo życie.
Jako, że Theo nie miał partnerki na ślub brata, a Lucie chciała odegrać się na swoim ex, ich przypadkowe spotkanie w windzie, skończyło się kontraktem na “udawane randki”. Wszystko szło idealnie…aż do momentu, kiedy oboje złamali zawartą umowę. Jak zakończy się ich wspólna opowieść?
Co do samej Lucie, to bardzo cieszyłam się, kiedy spełniła swoje marzenie (zaczęła pracę w wydawnictwie) i trzymałam kciuki, żeby nie wróciła do swojego ex, który nie potrafił jej docenić.
Całą powieść czytało się dosyć szybko. Na początku historii było spokojnie, potem zaczęło się robić trochę pikantnie, aby na końcu bohaterka dokonała bardzo istotnego wyboru, wpływającego na jej dalsze życie.
Jeżeli ktoś szuka niezobowiązującej lektury, to polecam sięgnąć po książkę “Chłopak, który oszalał na moim punkcie”.
Niestety pandemia wciąż trwa, więc większość wakacyjnych wyjazdów stoi pod dużym znakiem zapytania. Jednakże od czego ma się książki? Tym razem wraz z bohaterką debiutu Małgorzaty Kamińskiej pt.: “Weź się” polecimy do Hiszpanii.
Zosia postanawia wyjechać na krótki urlop. Praca w mediach bardzo ją wykańcza, a dodatkowo nie potrafi ona uwolnić się od swojego byłego-nie-byłego. Pakuje więc walizki i wyjeżdża do mieszkającej w małym miasteczku położonym nad oceanem przyjaciółki. Czy aby na pewno wszystko pójdzie zgodnie z planem? Czy to rozwiąże wszystkie jej problemy?
Łatwo było mi się utożsamić z bohaterką – chociażby dlatego, że tak jak i ona również i ja skończyłam dziennikarstwo. Potrafiłam zrozumieć jej “wypalenie” zawodowe. Warto wspomnieć, że dziewczyna choruje na bielactwo, co w efekcie powoduje u niej brak pewności siebie i niechęć do swojego wyglądu. Podczas wyjazdu można było zobaczyć jej metamorfozę.
Bardzo też polubiłam przyjaciółki Zosi – Anetę i Kasię, które zawsze chętne do pomocy wspierały główną bohaterkę jak tylko mogły.
Nie udało mi się za to poczuć sympatii do jej rodziców pomimo tego, iż rozumiem, że patrzą na świat inaczej niż córka. Podobnie jak były-nie-były dziewczyny, który za wszelką cenę próbował nakłonić ją do powrotu do niego co w efekcie bardzo mnie od niego odpychało.
Książkę czytało mi się przyjemnie do tego stopnia, że nawet nie wiedziałam, kiedy dotarłam do połowy historii. Warto zaznaczyć, że dzięki lekturze dostałam lekkiego “kopa” motywacyjnego.
Samo zakończenie wprawiło mnie w osłupienie. Kompletnie nie spodziewałam się takiego zwieńczenia historii. Mam też wrażenie, że niektóre wątki można by było jeszcze trochę rozszerzyć.
Polecam wszystkim, którzy lubią czytać literaturę obyczajową.
Tak się jakoś składa, że ostatnie dni sprzyjają czytelnictwu, dzięki czemu mogę zagłębiać się w nowe, ciekawe historie. Po obyczajówkach i erotykach, przyszła pora na pozycję będącą wspomnieniami Nadii Hamid pt. “Fatma. Moja arabska teściowa” która to umożliwia w pewnym stopniu poznanie kultury panującej w Libii.
Nadia Hamid w swojej książce opisuje życie urodzonej w latach czterdziestych w Libii tytułowej Fatmy. Autorka ukazała niektóre zwyczaje, jakie panują w krajach Arabskich oraz przedstawiła sposób w jaki są traktowane tam kobiety.
W książce poznajemy życie bohaterki, w tym jej relacje z współmałżonkiem i dziećmi – a szczególnie z Muchtarem – najstarszym synem. Kiedy ten wraca z ukończonych w Polsce studiów, okazuje się, że zdążył się już ożenić, a także, że wraz ze swoją żoną, która jest Polką spodziewają się dziecka. W dodatku planuje on sprowadzić ją do swojego kraju.
Nie chciałabym tutaj oceniać Fatmy. Jest to całkiem inna kultura, więc to, co mnie wydaje się dziwne czy wręcz nie do zaakceptowania, dla niej jest normą. Chociaż przez większość książki było mi jej po prostu szkoda. Szkoda też było mi Nadii, której Fatma nie polubiła i starała się ją skłócić z mężem. Na szczęście dziewczyna mogła liczyć na swojego teścia, w którym to miała wsparcie.
Lektura pomimo tego, że krótka, to jest bardzo ciekawa. Kiedy znajdę chwilę wolnego czasu, z pewnością sięgnę po pozostałe powieści autorki.
Mimo “uziemienia” studentów w domach uczelnie wciąż funkcjonują, oferując naukę w trybie zdalnym. Jednakże coraz bardziej odczuwalny jest brak kontaktu ze znajomymi z roku, a możliwość spotkania twarzą w twarz niestety wciąż musi poczekać. Dlatego też z miłą chęcią czytało mi się debiut autorstwa Zuzanny Dydyny pt.: “Daga”, opowiadający o perypetiach roztrzepanej studentki, która ma to szczęście, że uczy się w “normalnych” czasach.
Tytułowa Daga studiuje dietetykę. Niestety swoim “nie ogarnięciem” naraża się jednemu z wykładowców. Na szczęście nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło – brak sympatii ze strony nauczyciela z pewnością wynagradza jej kolega z grupy – Daniel. Łączy go z Dagmarą coś więcej niż przyjaźń. Jednak pewien zbieg okoliczności stawia na drodze dziewczyny innego chłopaka – Rafała. Jak zakończy się jej historia?
Bardzo łatwo było mi się utożsamić z główną bohaterką, chociażby dlatego, że obie uczęszczamy na uczelnie wyższe. Dodatkowo Daga ujęła mnie swoją determinacją. Chciała coś zmienić w swoim życiu i faktycznie zaczęła działać w tym kierunku przez co nie skończyło się tylko na mówieniu. Jej przyjaciółki również wywarły na mnie pozytywne wrażenie tym, że zawsze potrafiły wesprzeć się wzajemnie w trudnych chwilach.
Książkę można przeczytać w jeden dzień pomimo tego, że liczy ona trochę ponad dwieście stron. Autorka posiada bardzo lekkie pióro. Warto wspomnieć, że w powieści przewija się wątek wiary w Boga, jednak nie jest on nachalny, podobnie jak tematyka miłości między bohaterami. Z pewnością są one ciekawym dopełnieniem historii. “Daga” dała mi też takiego “kopa” motywacyjnego.
Śmierć i to co się dzieje tuż po niej to temat – rzeka. Można wierzyć w reinkarnację, uznawać, że wraz z ustaniem funkcji życiowych wszystko się kończy, lub ufać, że trafi się do szeroko pojętego nieba. Oczywiście to, czy człowiek zostanie wynagrodzony czy potępiony zależy od tego, jakie życie prowadził na ziemi. Właśnie wątek o tematyce, co może dziać się z duszą po śmierci możecie znaleźć w debiucie Arlety Gruby pt. “Raj na próbę”.
Łucja jest typowym odludkiem – nie za bardzo przepada za kontaktem z ludźmi i jest dość negatywnie do nich nastawiona. Póki jednak ma przy sobie ukochanego Wiktora, świat wydaje się odrobinę lepszym miejscem. Niestety ich związek pewnego dnia się rozpada, a dziewczyna ginie w wypadku samochodowym. Po tym wydarzeniu trafia do raju i przez jakiś czas nawet jest tam szczęśliwa. Jednak czy aby na pewno to, gdzie przebywa, jest prawdziwe?
Bardzo polubiłam główną bohaterkę i nie miałam problemu aby się z nią utożsamić. Przeżywałam każdą emocję razem z nią i mimo tego, że miała pewne problemy, które utrudniały jej kontakty międzyludzkie, to posiadała dobre serce. Wiktor natomiast był takim dodatkiem do całej fabuły i tak naprawdę przypominałam sobie o nim tylko w niektórych momentach.
Podobała mi się kreacja “raju”, którą przedstawiła autorka, a także to, czym tak naprawdę było to magiczne miejsce oraz kim byli jego mieszkańcy. Także bardzo ciekawie została opisana relacja między główną bohaterką a pewnym tajemniczym mieszkańcem tej krainy. Szkoda, że ich znajomość zakończyła się jednak w taki sposób.
Polecam wszystkim lekturę “Raj na próbę”, a zwłaszcza tym osobom, które lubią taką tematykę oraz tym, lubiącym czytać debiuty.
Po “Barwach pożądania” oraz po “Trzech odcieniach pożądania” przyszła pora na ostatnią już książkę Megan Hart. Nie miałam wobec niej wygórowanych oczekiwań, liczyłam na opowieść podobną do pozostałych. Jak więc wypadła na tle poprzedniczek?
Sadie co miesiąc spotyka się z Joe’yem – mężczyzną, który opowiada jej o każdym swoim zbliżeniu z kobietą. Co najgorsze – Sadie wyobraża sobie, że jest jedną z tych kobiet i czuje się z tym źle. Dlaczego więc to robi, skoro w domu czeka na nią ukochany mąż?
No cóż. Sadie nie miała łatwego życia. Bardzo współczułam jej sytuacji, w której się znalazła – z jednej strony naprawdę było widać, że mimo wszystko kocha męża, z drugiej opowieści innego mężczyzny porywały ją bez reszty i pozwalały poczuć w sferze erotycznej chociaż odrobinę normalności.
Joe’ya nie byłam w stanie zrozumieć. Dla mnie takie “skakanie z kwiatka na kwiatek” jest dziwne i sama bym tak nie potrafiła. To moje prywatne odczucie i nie mnie oceniać, co kto robi ze swoim życiem. Chociaż gdybym miała wybierać, o wiele bardziej lubiłam Sadie niż jego.
To pierwsza historia napisana przez autorkę, którą czytałam z zapartym tchem, a także jedyna przy której się popłakałam. Końcówka książki bardzo mi się spodobała, o wiele bardziej niż zakończenia pozostałych.
Polecam ją osobom, które chciałyby zacząć przygodę z lekturami Megan Hart.
Po “Barwach pożądania” przyszła pora na kolejną książkę Megan Hart zatytułowaną “Trzy oblicza pożądania”. Warto wspomnieć, że nie są one serią ani też nie łączy ich żaden bohater przez co można je czytać w dowolnej kolejności.
Anne prowadzi całkiem normalne życie – ma męża, trzy siostry, dla których jest w stanie skoczyć w ogień, a także dom z kawałkiem plaży i jeziorem. Jednak pewnego dnia jej uporządkowane życie wywraca się do góry nogami. Wszystko to przez pojawienie się Alexa – najlepszego przyjaciela jej partnera. Po pewnym czasie cała trójka ląduje wspólnie w łóżku. Jak zakończy się ten “eksperyment”?
W tej powieści było już trochę lepiej. Przede wszystkim główna bohaterka nie była irytująca, jednak też nie zawsze rozumiałam jej postępowanie i podejmowane decyzje. Z jednej strony kochała Jamesa – swojego męża, z drugiej coś ciągnęło ją do Alexa.
James w moim odczuciu był taką ciepłą kluską i starał się unikać wszelkich konfrontacji na linii matka-żona. Był mi obojętny, aż do momentu, kiedy bardzo pozytywnie zaskoczył mnie na końcu historii. Co do Alexa… ani go lubiłam, ani go nie lubiłam.
Przyznam, że po “Barwach pożądania” trochę obawiałam się tej książki. Na szczęście jednak spodobała mi się odrobinę bardziej niż jej poprzedniczka. Oprócz fascynacji przyjacielem męża kobieta zmagała się z traumą z dzieciństwa, co było całkiem ciekawym wątkiem dopełniającym fabułę.
Tutaj podobnie jak w przypadku “Barw pożądania” nie przeszkadzały mi opisy erotyczne, natomiast historia “kleiła” się już o wiele lepiej, jednakże nadal nie rzuciła mnie na kolana. Pozycja z rodzaju “taka do przeczytania na jeden raz”.
Jeżeli macie ochotę na niezobowiązującą lekturę i nie przeszkadzają wam opisy seksu, to możecie sprawdzić czy ta lektura by wam się spodobała.
Czasem lubię się odciąć od fantastyki czy obyczajówek i przeczytać na przykład coś z literatury erotycznej. Niektóre książki podobają mi się bardziej, inne mniej. Niedawno otrzymałam pakiet trzech lektur autorstwa Megan Hart: “Barwy pożądania”, “Trzy oblicza pożądania” oraz “Otchłań pożądania”. Było to moje pierwsze spotkanie z twórczością wyżej wspomnianej autorki. Czy udane?
Na pierwszy ogień poszły “Barwy pożądania”.
“…Weźmiesz najpiękniejszy papier i najlepszy atrament. Opiszesz ze szczegółami swoje najbardziej erotyczne doświadczenie. Może być prawdziwe, może być wymyślone, ale masz je napisać bez błędów, najstaranniejszym charakterem pisma, bez żadnych kleksów ani literówek.
Opis dostarczysz do czwartku.
Pod spodem widniał ten sam numer skrytki pocztowej co poprzednio. Zamrugałam, czytając list ponownie, i poczułam, że rumieniec wypełza mi na policzki. Trzymałam kartkę ze świadomością, że nie powinnam jej przeczytać, nie była przeznaczona dla mnie. (…)
Starannie złożyłam list, tak delikatnie, jakbym poprawiała kołdrę na kochanku. Pytanie, kto wysyła te listy, przyćmiła bardziej intrygująca zagadka – dlaczego to robi.
Wstałam od stołu, żeby nalać sobie wody z kranu. Choć przełknęłam ją w kilku szybkich łykach, tak jak wytrawni pijący whisky, nic nie pomogła na gorący rumieniec, który pokrył szyję i policzki. Odwróciłam się tyłem do lady i oparłam się o nią. List wciąż leżał na moim stole. Nie oskarżał, zapraszał.
Zaczęłam się zastanawiać, które ze swoich licznych doznań seksualnych uważam za najbardziej erotyczne. Na pewno nie pierwszy raz, kiedy…”*
*Powyższy cytat pochodzi od wydawcy.
Główna bohaterka miała na imię Paige i pracowała jako asystentka w korporacji. Niestety przez większość historii dość mocno mnie irytowała i nie potrafiłam zrozumieć jej toku myślenia, przez co ciężko było mi się z nią utożsamić. Był nawet moment, kiedy współczułam jej tego, jakimi ludźmi się otaczała. Jednakże to uczucie zniknęło tak szybko, jak się pojawiło.
Tak samo denerwował mnie Austin. Samo jego pojawienie się sprawiało, że chciałam odłożyć książkę na bok i więcej do niej nie wracać.
Co do fabuły, to przez około połowę historii nie wiedziałam o czym ona opowiadała. Miałam wrażenie, że dostałam kilka różnych wątków, które nie łączyły się w żadną całość. W końcu skupiłam się tylko na tajemniczych listach z zadaniami (były tam zarówno zwykłe zadania jak i te bardziej niegrzeczne), przychodzącymi do głównej bohaterki. I tak naprawdę był to jedyny warty uwagi motyw w tej książce, który nawet w pewnym momencie mnie rozbawił. Końcówka opowieści jednak okazała się rozczarowująca.
Szkoda, że “Barwy pożądania” niezbyt przypadły mi do gustu, jednak mimo wszystko nie skreśliłam autorki i miałam nadzieję, że kolejne powieści okażą się lepsze. Nie przeszkadzały mi tutaj bynajmniej opisy fantazji erotycznych czy choćby samych czynności seksualnych, które opisano w lekturze, a głównie kreacja i zachowanie niektórych bohaterów.
Niestety nie mogę jej z czystym sumieniem polecić.