I Odpuść Nam Nasze Korpo – czyli aniołki, Excele i Pan Dareczek

Mogłabym napisać tę recenzję w formie prezentacji PowerPointa, one pagera albo przygotować ją w wersji tabelek i wykresów w Excelu, ale zostanę przy zwykłym słowie pisanym. Chociaż mam wrażenie, że i tak nie znajdę wystarczającej ilości znaków ze spacjami, aby opisać to, jak bardzo podobała mi się ta książka. 

UWAGA! MOŻLIWE SPOILERY DO TOMU I

Wróćmy na razie do początku. Firma z pierwszego tomu przestała istnieć. Monika znajduje nową pracę, ale też nadal kogoś usilnie szuka. Mateusz prawdopodobnie pojawił się w złym miejscu o złym czasie. Lucyfer wraca do żywych. I tylko koty pozostają kotami – małymi kulkami z ogonami i swoimi sprawami, których my ludzie często nie rozumiemy. W tle znów szykuje się coś dużego. NAPRAWDĘ dużego. 

Przez pierwszą część książki rozkoszowałam się korpo – humorem (zaczęłam się też zastanawiać, kiedy zaczęłam rozumieć wszystkie te korpo – skróty). Nawet układałam w głowie początek recenzji, gdzie zachwycałam się żartami czy też tekstami bohaterów. 

Okładka książki pt.: „I odpuść nam nasze korpo”.

A potem nadeszła ta scena. Scena, która spowodowała, że miałam jednocześnie ochotę tę powieść odłożyć/ czytać dalej / wejść tam do środka i kazać się wszystkim ogarnąć/ napisać do autorki DLACZEGO? Ostatecznie skończyło się na tym, że przez chwilę siedziałam, patrząc w ścianę, otarłam parę łez i wróciłam do czytania tylko, że już na smutno. Jednak ten jeden fragment tak wrył mi się w głowę, że myślałam o nim, kiedy kładłam się spać, a także tuż po obudzeniu. 

Potem historia się ustabilizowała i pośmiałam się nawet z niektórych żartów, aż przyszedł koniec, który znów złamał mi serduszko na pół. Wtedy też przemknęła mi myśl DLACZEGO?, ale ostatecznie po chwili dotarło to do mnie. Nic nie jest nam dane na zawsze, a życie chcąc nie chcąc jest słodko – gorzkie. Kiedy już całkowicie „przetrawiłam” finał jednej  postaci, to doszłam do wniosku, że dobrze, że to się tak skończyło.

Mem z kotkiem

Dawno nie czytałam książki, która wzbudziłaby tyle uczuć jednocześnie. Zarówno „Na wieki wieków korpo” wraz z „I odpuść nam nasze korpo” będą zajmować specjalne miejsce w moim sercu. Nie tylko przez pokazanie pracy w korporacji w krzywym zwierciadle, dobre żarty czy dwie najlepsze pary, jakie spotkałam w książkach w tym roku, ale również przez to, że przemycona jest tam prawda na temat świata. Może nie jest ładna ani cukierkowa, ale za to na pewno prawdziwa. 

Bardzo dobry tytuł. Naprawdę polecam, żeby się z nim zapoznać. Rollercoaster emocjonalny gwarantowany.

To nie jest kraj dla słabych magów – druga część cyklu Między Światami

W końcu udało mi się nadgonić „To nie jest kraj dla słabych magów” pióra Kasi Wierzbickiej. Pierwszą część, czyli „Tajne przez magiczne” przeczytałam już jakiś czas temu, tak więc z wielką chęcią powróciłam do tego uniwersum. Teraz nie pozostaje mi nic innego, jak tylko czekać na 6 listopada, kiedy to będzie miała miejsce premiera trzeciego tomu serii Między Światami, czyli  „Z magią jej do twarzy”.

Agata wróciła z martwych. W dodatku musi się oswoić z tym, że Iskry – osoby z nadprzyrodzonymi zdolnościami – zostały ujawnione całemu światu. Jakby tego było mało, w powietrzu wisi wojna międzygatunkowa. Kobieta ma jednak inne priorytety niż opowiadanie się za jedną ze stron. Pragnie zemścić się na pół demonie, który narobił wielkiego bałaganu w jej życiu. 

Okładka książki pt.: „To nie jest kraj dla słabych magów”.

Tak jak w poprzednim tomie główna bohaterka była dla mnie neutralna, tak w tej powieści bardzo ją polubiłam. Chociaż muszę przyznać, że instynktu samozachowawczego nie ma za grosz, przez co pakuje się w różne dziwne i niebezpieczne sytuacje. Trzeba jej przyznać, że dla swoich bliskich jest w stanie zrobić naprawdę wiele. Dawid jak zwykle robił zamieszanie, gdzie tylko się pojawił. 

W trakcie lektury znalazły się nawet takie momenty, w których odwracałam głowę i przez chwilę analizowałam, co właśnie przeczytałam. Zazwyczaj były one bardzo brutalne, ale z drugiej strony łapały mnie za serce. 

W „To nie jest kraj dla słabych magów” dużo się dzieje, nie nie wieje nudą, czyta się szybko. Naprawdę nie mogę się doczekać trzeciego tomu.

Na wieki wieków korpo – urban fantasy z korpo w tle

Gdybym miała określić swoje odczucia po przeczytaniu książki pt.: „Na wieki wieków korpo”, to powiedziałabym, że ją kocham albo nawet uwielbiam. Z naciskiem na to drugie. 

Wyobraźcie sobie korpo. Takie, które na pierwszy rzut oka nie wyróżnia się niczym szczególnym na tle pozostałych. Pracuje w nim stażysta Mateusz. Nic nadzwyczajnego, prawda? On też tak myśli. Do czasu, aż zaczynają się dziać dziwne rzeczy. Zagubiona, pogryziona przelotka. Tajemnicze zaginięcia osób z różnych działów. Słowiańscy bogowie i anioły w jednej rzeczywistości i nieuchronny koniec świata, do którego to wszystko zmierza. A i prawie bym zapomniała o tym, że przypadkowo w całe to zamieszanie wplątuje się zespół marketingu. 

Okładka książki pt.: „Na wieki wieków korpo”.

Kocham ten tytuł za bohaterów, fabułę i humor. Cała historia naprawdę mi się podobała i jednocześnie chciałam ją skończyć czytać i nie chciałam. Cały czas coś się tam dzieje, nie jest nudno, a niektóre plot twisty są GE–NIA–LNE. Nawet jestem w stanie wybaczyć Karo to, że zginęła tam prawie każda moja ulubiona postać. Chciałam nawet dziękować za wątek romantyczny między Mateuszem a Adą, bo akurat potrzebowałam takiego, ale… no właśnie, ale. Nie chcę Wam tutaj za bardzo spoilerować, co się takiego stało, jednakże akurat tego się nie spodziewałam. 

Nie jest to książka dla każdego, chociażby przez humor w niej zawarty, ale też przez nawiązania do religii. Jeżeli lubicie urban fantasy, słowiańskich bożków i atmosferę korpo, to naprawdę, ale to naprawdę zachęcam Was do sięgnięcia po „Na wieki wieków korpo”. Ja z niecierpliwością będę czekać kontynuację.

Współpraca barterowa z wydawnictwem Spisek Pisarzy