The illustrated mum – nowa seria wpisów

Wraz z nowym rokiem rozpoczynam serię pt.: „Vibe lat…”. W tych dedykowanych wpisach będę wracała do książek, które czytałam jako nastolatka i sprawdzać, czy na przestrzeni lat moje odczucia do danego tytułu się zmieniły. Możliwe będzie, że odbieram coś tak samo jak w tamtym momencie. 

Na pierwszy ogień idzie „The Illustrated Mum”, czyli „Malowana mama” autorstwa Jacqueline Wilson. Na potrzeby tego wpisu i faktu, że reread powieści robiłam po angielsku, będę korzystała z zagranicznego tytułu. 

Była sobie Marigold. Marigold miała dwie córki – Star i Dolphin. I dwanaście tatuaży. Ale jednocześnie kobieta nie radziła sobie z ułożeniem swojego życia. „Opiekę” nad nią i młodszą siostrą przejęła więc Star. I tak sobie żyły. Do momentu, aż do miasta przyjechał ulubiony zespół muzyczny Marigold sprzed kilkunastu lat. To uruchomiło całą lawinę wydarzeń, będących dla Dolphin końcem jej świata. I to właśnie z jej perspektywy została opowiedziana cała historia. 

Okładka książki pt.: „The Illustrated mum”.

Zanim przeczytałam „The Illustrated Mum” byłam przekonana, że pamiętam jedną scenę z tej książki – mianowicie to, że ulubiona koszulka młodszej z sióstr została wyprana.  Jednak jak się okazało, nic takiego nie miało miejsca. Teraz się zastanawiam, czy przypadkiem taki motyw nie wystąpił w innym tytule tej autorki i jakoś tak na przestrzeni lat te dwie lektury nałożyły się na siebie. 

Jak za dzieciaka nie rozumiałam zachowania Star i matki dziewczynki, tak teraz zrozumiałam powagę choroby i tego, jak one musiały funkcjonować. Jak musiała się czuć Star, widząc pijącą matkę, która jednocześnie cierpiała na depresję maniakalną. Jak ciężko im musiało być, kiedy w domu brakowało pieniędzy. A jeszcze była przecież Dolphin, którą Star starała się zajmować I faktycznie nigdy jej nie opuściła – nawet w momencie, kiedy próbowała sobie ułożyć życie. Główna bohaterka też została postawiona w nieciekawej sytuacji – kochała matkę, ale była w końcu tylko dzieckiem i jako dziecko nie powinna być świadkiem niektórych sytuacji.

Obrazek stworzony w Canvie, zawierający okładkę „The illustrated mum”.

Pamiętam też, że bardzo podobały mi się tatuaże Marigold. Nawet nie przypuszczałam, że prawie czternaście lat po przeczytaniu tego tytułu, sama będę miała wytatuowane ręce. Tyle że moje tatuaże nie wzbudzają takiej sensacji jak tatuaże Marigold w tamtym czasie. 

Bardzo się cieszę, że mogłam wrócić do tej powieści i skonfrontować swoje odczucia.

2 komentarze

    • Tak, to prawda 😀 Szczególnie, że wtedy czytałam to jako nastolatka, a teraz już jako dorosła osoba. I jest całkowicie inny odbiór tej książki

Dodaj komentarz