La dolce vita – mój włoski urlop

W pierwszym tygodniu września pojechałam na wycieczkę objazdową po Weronie, Burano, Murano, Wenecji i Padwie. Kilka dni spędziłam w słonecznej Italii, żyjąc la dolce vita. A że dawno nie byłam za granicą, to moja radość była podwójna. 

Na poszukiwanie Romea i Julii

Pierwszego dnia poszliśmy zwiedzać Weronę, czyli miasto znane z dramatu Szekspira. To był mój tegoroczny must have

Przed wyjazdem dowiedziałam się, że naprawdę istnieją sekretarki Julii, znane z filmu „Listy do Julii”, które odpisują na listy miłosne z całego świata. Dlatego napisałam swój i planowałam wrzucić go do skrzynki stojącej przy Domu Julii. Niestety, jak wyjaśniła przewodniczka, inicjatywa przestała działać w czasie pandemii.

Ale nie ma tego złego, ponieważ w Casa di Giulietta znalazłam mini księgarnię. Nie byłabym sobą, gdybym tam nie weszła i nie pooglądała tych wszystkich włoskich wydań „Romea i Julii”. Na samym patrzeniu oczywiście się nie skończyło. Jeden z egzemplarzy wrócił ze mną do domu. 

Magnes przywieziony z Werony.
Zdjęcie z Werony
Tabliczka z nazwą ulicy nawiązującej do włoskiego poety – Dante Alighieri.
Okładka książki pt.: "Shakespeare raccontato al bambini. Romeo e Giulietta e altre storie".

Burano i włoski komplement

Kolejnego dnia popłynęliśmy na Burano, słynące z kolorowych domków. Co prawda na zwiedzanie wyspy mieliśmy tylko godzinę, ale nie żałuję ani jednej minuty tam spędzonej. 

Miałam tam okazję przeprowadzić swój pierwszy small talk z jednym z Włochów podczas kupowania pamiątek. W pewnym momencie sprzedawca pochwalił mój włoski. Od razu zrobiło mi się cieplej na sercu. Był to też taki świetny kop motywacyjny, który spowodował, że jeszcze bardziej chcę się mówić w tym języku.

Następnie przepłynęliśmy na wyspę szkła Murano. Byliśmy tam dość krótko, jednak udało się zobaczyć pokaz wyrobu szklanych rzeczy. Później w sklepiku miałam okazję poprzyglądać się takim wytworom z bliska. 

Magnes z wyspy Burano, znanej z kolorowych domków.
Domki na Burano
Pamiątki z wyspy Burano, przedstawiające koty
Pamiątki z wyspy Burano, przedstawiające koty

Wenecja i wenecka kaczka

Zwiedzanie Wenecji zaczęliśmy od targu rybnego niedaleko mostu Rialto. Ogólnie to bardzo ciekawe miejsce, gdzie można kupić świeże ryby i owoce morza, ale również makaron o różnych kształtach np. rowerów lub katedr, czy też przyprawy do wielu dań. 

Po chwilowym spacerze urokliwymi bocznymi uliczkami, podczas których przewodnik opowiadał, jak wyglądały wcześniejsze losy Wenecji oraz jak wenecjanie zaopatrywali się w wodę do picia, przeszliśmy do dzielnicy Czerwonych Latarni, skąd wyruszyliśmy do pałacu Dożów. Miałam okazję przejść przez słynny Most Westchnień, zobaczyć cały pałac od środka i posłuchać trochę o jego historii.

Uliczka w Wenecji, gdzie pokazany jest gondolier.
Jedna z malowniczych weneckich uliczek.

Taka ciekawostka. W Wenecji są trzy sklepy z gumowymi kaczkami. Skusiłam się na kaczkę gondolierkę, chociaż w ofercie była np. kaczka Harry Potter, kaczka flaming, kaczka minionek i wiele innych znanych fikcyjnych postaci. 

Wakacyjna pamiątka z Wenecji – gumowa kaczuszka ubrana w strój gondoliera.

Okazało się, że jeden z tych kaczych sklepów był tuż obok lokalu, gdzie jadłam zapiekany chleb mleczny z mozzarellą. Serwują go w dwóch wariantach – z anchois oraz z szynką. Próbowałam obu, jednak fanką tej pierwszej wersji nie zostałam. Tuż za tą knajpką jest lodziarnia, gdzie kupiłam lody o smaku straciatelli oraz mimozy, czyli połączenia cytryny i ricotty (zdecydowanie mój faworyt). 

Magnes z Wenecji
Print z kotem gondolierem, który w łapce trzyma aperola.

Padwa i włoska kawa

Ostatnim przystankiem na mojej tegorocznej liście wakacyjnej była Padwa – miasto uniwersyteckie. W tym mieście jest również bazylika św. Antoniego, w której to wystawione są m.in. jego relikwie (język, aparat mowy i krtań). Tak, widziałam je na własne oczy.

Kiedy wyszliśmy, przeszliśmy pod uniwersytet, a potem pod gmach sądu. Akurat trafiliśmy na targ, więc mogłam zobaczyć lokalne sery i wędliny. 

W Padwie jest też kawiarenka, która serwuje kawę z takim a’la syropem miętowym. Tego smaku nie zapomnę do końca życia. 

Dodatkowo to właśnie w tym mieście przekonałam się do mortadeli. Nie pamiętam czy to, co jadłam, to było calzone czy coś podobnego, ale w tym takim zamkniętym placku znalazła się mortadela, burrata i pistacje. Następnym razem swoją włoską przygodę zacznę od tego zestawu.

Włoska kawa
Magnes z Padwy

Włoskie klimaty w domu 

Część włoskiego klimatu przywiozłam ze sobą. Na spróbowanie dla rodziny wzięłam włoskie ciasteczka o smaku miodu i słonego masła. Kształtem przypominają plastry miodu, są słodkie w smaku, ale nie do przesady. 

W jednym z marketów trafiłam na Biraghini snacks, czyli takie serowe przekąski zapakowane hermetycznie. Dowiozłam, nie zepsuły się, są dobre jako przekąska. Oprócz tego przywiozłam prawdziwą włoską przyprawę do pizzy, bo u nas w domu często jest używana, likier cytrynowy (nie mogłam się powstrzymać, jestem fanką cytrynowych rzeczy) oraz Aperol Spritz.  

Dalsze plany podróżnicze

W drodze powrotnej pilotka opowiadała nam trochę o wulkanach. Wezuwiusza i Pompeje miałam w planach, teraz też planuję wybrać się w okolice Etny. Na pewno w przyszłym roku chciałabym wrócić do Włoch – szczególnie na Burano, ale to jeszcze zobaczymy.