Co prawda pierwotny plan zakładał przepłynięcie statkiem na tle zachodzącego słońca, ale jak się okazało, pomysł ten nie wypalił. Żeby chociaż na chwilę oderwać komisarza Bondysa od sprawy, najpierw zabrałam go na latarnię morską, a następnie koło południa na wspomniany rejs statkiem.
A czym się on ostatnio zajmował, że potrzebował urlopu? No cóż. Tym razem z Brdy wyłowiono ciało staruszki. Następną ofiarą stał się nastoletni chłopiec. Nie zdradzę Wam kolejnych ofiar, ale z pewnością Bondys miał pełne ręce roboty. Dodatkowo trzeba było do tego dodać brak śladów DNA i kilka tropów prowadzących donikąd. Czas uciekał, a niewiadomych przybywało.
Powiem Wam, że z całą historią zapoznawałam się z zapartym tchem. Lubię komisarza, więc od samego początku kibicowałam mu w odnalezieniu mordercy oraz odkryciu jego motywów.
W tej części szczególnie zainteresowała mnie postać Beaty i to do tego stopnia, że nie mogę się doczekać kolejnego tomu by zobaczyć, jak wybrnie z tego, w co się wpakowała. Końcówka książki bardzo mnie zaskoczyła. Dwa razy musiałam ją przeczytać, żeby się upewnić, że dobrze wszystko zrozumiałam.
W “Męczennikach na płótnie” widać, że trochę zmienił się styl autorki, co jest zdecydowanie na plus. Naprawdę niecierpliwie czekam na trzeci tom przygód komisarza. Nie tylko po to by sprawdzić, nad czym będzie pracować, ale również dlatego żeby dowiedzieć się, jak zakończą się personalne perypetie wszystkich bohaterów powieści.