Miłość od… – recenzja książki “Catherine”

Z książkami Nory Roberst miałam do czynienia dawno temu, jeszcze chyba w okresie gimnazjum. Pamiętam, że „Trzy Boginie” przeczytałam jednym tchem, niestety z kolejną pozycją nie zdążyłam się zapoznać – gdzieś zniknęła. Prawdopodobnie ktoś pożyczył na wieczne nieoddanie. Dlatego więc, gdy zobaczyłam „Catherine”, postanowiłam odświeżyć sobie styl pisarki i sprawdzić, jak teraz ją odbieram.

Tytułową bohaterką powieści jest Catherine – najmłodsza z czterech sióstr, pracująca jako mechanik. Dziewczyna sprzeciwia się sprzedaży Tower – posiadłości, która należy do jej rodziny od pokoleń. Nie jest więc zadowolona, kiedy w mieście pojawia Trenton – osoba interesująca się odkupieniem od nich domu. Dodatkowo okazuje się, że gdzieś ukryty jest skarb – szmaragdowy naszyjnik, należący do zmarłej tragicznie przed laty właścicielki rezydencji…

Po ukończeniu lektury udało mi się znaleźć informacje, że jest to jedna z części serii „Zamek Calhounów”. Z chęcią więc sięgnę po kolejne, aby poznać losy pozostałych sióstr.


Bardzo polubiłam wszystkie postaci, a już w szczególności ciotkę Coco – starszą kobietę, która zajmowała się wychowaniem dziewczynek, po tym jak zginęli ich rodzice. Wszystko, robiła z troski o nie, chociaż czasami wpadała na dziwne pomysły. Podobało mi się też to, że zarówno ona jak i jedna z jej bratanic znały się na „magii” (dokładniej mówiąc na czytaniu z kryształowej kuli i horoskopach).


Co do głównej bohaterki, czasem irytowała mnie swoimi wybuchami złości, ale ostatecznie zagarnęła moją sympatię do siebie. Nie była złą osobą, po prostu był to jej odruch obronny na wszystko, co działo się wokół niej. Potrafiła być również spokojna, miła, a także dało się ją zranić. Trentona podziwiałam przede wszystkim za cierpliwość w stosunku do Catherine.

Historia została opowiedziana z perspektywy narratora trzecio osobowego. Jest to lekka powieść obyczajowa „na jedno popołudnie”, idealna dla osób, które chciałyby odpocząć przy książce.

Za książkę dziękuję

Korporacyjna rzeczywistość – recenzja książki “Kontra”

Bardzo lubię książki, przy których można się dobrze bawić, a gdy dodatkowo są zabawne, to zazwyczaj tracę dla nich głowę. Jednak każdy ma inne poczucie humoru i to, co podoba się mnie, niekoniecznie będzie podobać się innym. Działa to również w drugą stronę. Jak w mojej ocenie wypadła „Kontra”, autorstwa Jonatana Rutza?

Głównym bohaterem i zarazem narratorem powieści jest Tomasz, pracownik instytutu naukowego. Mieszka on w rozpadającym się domu, a w jego garażu żyje gadający bóbr. Pewnego dnia odzywa się do niego dawny znajomy z lat szkolnych i proponuje zmianę pracy. Warunki i płaca są o wiele lepsze niż w jego obecnej, tak więc Tomasz przyjmuje ofertę. Właśnie w taki sposób bohater ląduje w korporacji. Przez chwilę wszystko idzie gładko, do momentu, aż poznaje Beatę – kobietę, towarzyszącą mu w różnego rodzaju konferencjach zagranicznych. Ale czy Beata rzeczywiście jest tym, za kogo się podaje i za kogo uznaje ją mężczyzna?

Zgadzam się z faktem, że jest to satyra, przedstawiająca rzeczywistość korporacyjną w krzywym zwierciadle. Całość tekstu została napisana spójnie, a wszystko, co dotyczy korporacji głównego bohatera, rur i gazociągów, jest opisane tak, aby czytelnik niemający z tymi dziedzinami nic wspólnego rozumiał, o co w tym wszystkim chodzi.

W książce nie pojawił się ani jeden bohater, którego bym polubiła. W zasadzie każdy z nich był mi obojętny i nie utożsamiłam się z żadnym. Tomasz na początku mnie denerwował, ale w końcu przyzwyczaiłam się do jego wypowiedzi. Myślałam chociaż, że gadający bóbr o imieniu Bober będzie postacią, która zagarnie dla siebie chociaż część mojej sympatii, ale do niego również się nie przekonałam.

Nie zaśmiałam się też ani razu. Być może za parę lat ta pozycja będzie mi się podobać, ale na dzień dzisiejszy nie porwała mnie za bardzo.

Myślę, że lektura znajdzie swoich zwolenników. Być może spodoba się przede wszystkim osobom, które już od jakiegoś czasu pracują w korporacjach.

Smak nadziei… – recenzja książki “Słodkie magnolie”

Zdrada jest czymś, czego nigdy nikomu bym nie wybaczyła. Nie rozumiem, dlaczego ludzie zdradzają, nie rozumiem, dlaczego potem robią z siebie ofiary albo tłumaczą się dziwnymi wymówkami. Często podjęcie takiej decyzji, rujnuje życie rodzinne. Podobnie było w „Słodkich magnoliach. Smaku nadziei”, autorstwa Sherryl Woods.

Główną bohaterką jest Maddie, której mąż pewnego dnia oznajmił, że odchodzi do kochanki, noszącej jego dziecko. Świat kobiety legł w gruzach. Nie dość, że została sama, to dodatkowo bez pracy. Musi też łagodzić napiętą sytuację między najstarszym synem – Tylerem, a jego ojcem. Na szczęście ma oddane przyjaciółki – Helen i Danę Su. Proponują jej, aby razem z nimi otworzyła SPA dla płci pięknej. Gdyby problemów jednak było mało, na horyzoncie pojawia się pewien mężczyzna, dla którego nie może stracić głowy…

Jest to pierwszy tom serii „Słodkie magnolie” i już teraz jestem ciekawa kolejnych historii, opisanych przez autorkę. Mam jednak nadzieję, że następne części będą opowiadać o przyjaciółkach Maddie. Na platformie Netflix znajduje się serial o tym samym tytule i powiem Wam, że jak nie przepadam za serialami, to ten oglądnęłabym z wielką chęcią.

W książce najbardziej polubiłam całą rodzinę protagonistki. Bardzo współczułam jej z powodu zdrady męża i jego zachowania wobec niej. Chociaż muszę przyznać, że to jednak Tyler był postacią, z którą najbardziej się zżyłam i w pełni rozumiałam jego złość do ojca. Za to nie polubiłam ani Billa (byłego męża głównej bohaterki) ani jego narzeczonej Noreen, dla której zostawił całą rodzinę. Nic mnie do nich nie przekonało i tak naprawdę oboje w pewnych momentach zaczęli mnie nawet drażnić. 

Jest to powieść obyczajowa „na jedno popołudnie”. Historia została opowiedziana z perspektywy narratora trzecio osobowego. Historia została spisana lekkim piórem i bardzo przyjemnie się ją czytało. Jedyną moją bolączką był brak ozdobników, które sygnalizowałyby przejście do następnego wątku. Zamiast tego, mamy większe odstępy. Po pewnym czasie przestało mi to przeszkadzać.

Serdecznie polecam tę pozycję.

Za egzemplarz dziękuję

Fantastyczne Zwierzęta od Newta i Hagrida – recenzja paczki z Pokątnej

Zamknięta uczelnia i powrót do domu rodzinnego sprzyjały wieczornym projekcjom filmowym, dzięki czemu razem z rodziną nadrobiłam większość produkcji, na których oglądnięcie nie mieliśmy czasu w „normalnym” trybie życia. Wśród nich była seria filmów o Harrym Potterze, a także dwie części „Fantastycznych Zwierząt”. Tak więc gdy Sklepik z Pokątnej ogłosił temat paczki miesięcznej, gdzie zostali pomieszani ulubieńcy Hagrida i Newta Scamandera, postanowiłam się w nią zaopatrzyć.

Cały box kosztował 119 złotych, do których należało dodać koszty przesyłki. Opcje dostawy były dwie – paczkomat (opcja tańsza) i kurier (opcja minimalnie droższa).

Lista z itemkami, które znajdowały się w środku, była pierwszym przedmiotem, jaki zobaczyłam po otworzeniu pudełka. Znalazła się tam również czerwona koperta z pocztówką z podobizną Foopera, a także karta z czekoladowych żab z podobizną Newta Scamandera (tak szczerze to myślałam, że one są o wiele mniejsze), oraz zabawka dla kotów, przypominająca Zouwu (jedno z Fantastycznych Zwierząt).

Następnie spośród pianek wypełniających wyłowiłam fiolkę Jadu Pikującego Licha. Jej zawartość, pomagała w usuwaniu negatywnych wspomnień. Świeciła też w ciemności, kiedy naświetliło się ją wcześniej w promieniach słońca.  Tuż po tym znalazłam magnetyczną zakładkę do książek z Newtem Scamanderem oraz małym Niuchaczem.

W końcu przyszedł czas na autorską linię świec ze Sklepiku z Pokątnej, o wdzięcznej nazwie „Światłoklik.” W środku pudełka były trzy świeczki – biała o nazwie „Hardodziob”, według etykiety pachniała sztormem i wiatrem, druga brązowa o nazwie „Norbert”, zawierająca whisky i opium oraz ostatnia w kolorze zielonym nazwana Aragog – z figą i kardamonem.

W boxie znalazłam również małą, czarną buteleczkę z Włóknami Smoczego Serca, które dodają pikantności eliksirom. Po otworzeniu uderzył mnie mocny zapach ostrych przypraw.

Herbata z „Fusów, kusów i patronusów – Zioła z podróży Newta” to kolejny przedmiot, którego byłam ciekawa. Napary z tego typu boxów skutecznie zastępują mi zwykłą herbatę i są tymi, które najczęściej piję zamiast niej.

Ostatnią rzeczą był breloczek z Funko Pop, przedstawiający Feniksa. Póki co znajduje się on w opakowaniu na półce. Wolałabym go nie zniszczyć, nosząc np. przy kluczach.  

Cała paczka wywarła na mnie dobre wrażenie i bardzo mi się spodobała. Oprócz świeczek, na które najbardziej czekałam, moje serce skradła zabawka dla kotów. Z resztą nie tylko moje – Lelek, Ori, Wika i Cynamon mieli świetną zabawę, szczególnie w momencie, kiedy łapali piórka, czy starali się upolować przytwierdzony do niej dzwoneczek. Zabawkę muszę jednak chować po każdej zabawie, aby nie została zniszczona.

Miłość silniejsza niż śmierć – recenzja książki “Gdzie jesteś?”

Właśnie rozpoczął się drugi miesiąc wakacji, w związku z tym w wolne dni nadal można zmniejszać swój „stosik wstydu”. Ostatnio żyłam w świecie Hogwartu, a po „Harrym Potterze i Więźniu Azkabanu” miałam lekkiego kaca książkowego. Postanowiłam więc wziąć chwilowy oddech od magii i przeczytać „Gdzie jesteś?”, autorstwa Anny Piróg.

Jednym z głównych bohaterów powieści jest hrabia Armand, który nie może pogodzić się ze śmiercią ukochanej Anny. W ramach poszukiwania ukojenia wyjeżdża on poza granice kraju i przez jakiś czas mieszka w Aylesford w Anglii u swojego krewnego. Przez ciągłe zmiany nastroju, w kręgu towarzyskim jest uważany za kogoś niepoczytalnego. Czy w końcu uda mu się znaleźć spokój?

„Gdzie jesteś?” to romans z lekką nutką nadprzyrodzonych mocy, które są idealnym dodatkiem do całości. Historia opowiedziana została z perspektywy narratora trzecio osobowego. Autorka w bardzo interesujący sposób operowała słowem, zręcznie prowadząc czytelnika między jednym wydarzeniem a drugim. Warto też wspomnieć, że akcja książki działa się w 1828 roku.

Polubiłam prawie wszystkie postaci, występujące w powieści oprócz kuzynki Armanda i jej rodziny. Cieszę się więc, że były to tylko postacie drugoplanowe. Nie polubiłam również Oktawiana Bronickiego ze względu na jego paskudne zachowanie. Oczywiście rozumiem kreację ich charakterów.

Jest to drugi tom cyklu „Mroczny dwór”. Pierwszej części nie zdążyłam jeszcze poznać, natomiast „Gdzie jesteś?” czytało się bardzo przyjemnie, a przy niektórych momentach nerwowo ściskałam w dłoniach czytnik, z ogromnym zainteresowaniem czekając na dalszy ciąg wydarzeń. Pewnych rzeczy z przeszłości Armanda mogłam się jedynie domyślać, ale to zmotywowało mnie do sięgnięcia po poprzednią książkę autorki.

Najbardziej podobał mi się ukazany w historii motyw miłości silniejszej od śmierci oraz to, że jeżeli dwoje ludzi są sobie przeznaczeni, ich dusze zawsze się odnajdą. Sama końcówka wbiła mnie w fotel. Przyznam, że nie tak sobie ją wyobrażałam.

„Gdzie jesteś” to książka na jeden dzień, więc polecam każdemu, kto lubi romanse.

Za egzemplarz dziękuję