“A Buntownicy to…?” – Recenzja “Pamiętnika Buntowników”

Według  Wikipedii pamiętnik to: ” Gatunek literatury stosowanej, relacja prozatorska o zdarzeniach, których autor był uczestnikiem bądź naocznym świadkiem. Pamiętnik (w przeciwieństwie do dziennika) opowiada o zdarzeniach z pewnego dystansu czasowego, w związku z czym kształtuje się dwupłaszczyznowość narracji: autor pamiętnika opowiadać może nie tylko o tym, jak zdarzenia przebiegały, lecz może ujawniać również swoje stanowisko wobec nich w chwili pisania”. Ze szkoły również pamiętam, że pamiętnik pisze się po pewnym czasie od wydarzeń, który miały miejsce.

Nie wspominam o tym bez powodu. Jakieś dwa tygodnie temu przyszedł do mnie egzemplarz debiutanckiej książki Karola Wąsowicza pt. “Pamiętnik buntowników”. Po zobaczeniu okładki i przeczytaniu znajdującego się na niej opisu stwierdziłam, że będzie to erotyk, z elementami stalkingu.

Nic bardziej mylnego.

Poukładane życie Pawła lega w gruzach. Przechodzi operację, dzięki której ma odzyskać wzrok, dostaje tajemniczą przesyłkę, a kurier, który mu ją wręcza zaskakuje go  słowami: “Strzeż się. Zło czyha wszędzie”. W międzyczasie Magda – jego partnerka znika z powierzchni ziemi, a Paweł dowiaduje się, że tak naprawdę przez cały czas go okłamywała. Kiedy jedzie do rodziców dziewczyny, zastaje ich martwych, a tajemnicza postać oblewa jego oczy kwasem, pozbawiając go wzroku. Nawiedzają go różnego rodzaju krwawe i makabryczne koszmary, które okazują się jawą. Rzeźnik zaczyna terroryzować miasto. Pojawia się też  Alicja, która wprowadza go w świat Buntowników.

Mam w stosunku do tej pozycji dość mieszane uczucia. Z jednej strony zabrakło mi w niej akcji. Brakowało mi przemyśleń głównego bohatera, rozterek, jakiejś takiej kreacji świata przedstawionego, a także głębszego dialogu między postaciami (miałam osobiście wrażenie, że osoby przychodzące do niego siedzą tam raptem przez trzy zdania, by wyjść, żeby Paweł mógł się położyć spać). Również pewne zachowania głównego bohatera wydawały mi się irracjonalne, albo po prostu głupie.

Zakończenie też pozostawia wiele do życzenia. Miałam wrażenie, że jest takie nijakie.

Co do tytułowych Buntowników, także mam pewne zastrzeżenia. Było ich zdecydowanie za mało. Gdzieś tam niby są, gdzieś tam niby byli, niby starają się chronić od tego zła, ale coś im nie idzie. Szczególnie, że są to Archaniołowie, więc raczej powinni być naprawdę bardzo aktywni i złapać tego szalonego Rzeźnika.

Jednakże żeby nie było, że książka ta posiada same minusy, to warto wspomnieć, iż natknęłam się też na pozytywne aspekty tej powieści.

Pierwszym z nich był sam pomysł na fabułę. Naprawdę bardzo mi się podobało umieszczenie Apostołów, jako Buntowników. Historia miała naprawdę duży potencjał i gdyby tak rozwinąć parę wątków, myślę, że byłaby to naprawdę dobra książka.

Autorowi udało się mnie nawet parę razy zaskoczyć, chociażby tym, kim Magda była w rzeczywistości. Były też momenty, gdzie czytałam książkę z zapartym tchem, chcąc wiedzieć, co dalej. Same opisy snów także zasługują na pochwałę. Mimo że bardzo krwawe i brutalne, to widać było, że coś się w nich działo.

Zastanawia mnie jeszcze fakt, że było bardzo mało opisów miejsc. Rozumiem, że to dlatego, iż bohater przez pewien czas nie widział, jednak przecież później odzyskał wzrok. Właśnie dlatego przytoczyłam definicję pamiętnika. Skoro to było pisane z perspektywy czasu, część wspomnień mogła się zatrzeć. Przynajmniej ja patrzę na to w ten sposób.

Książka z pewnością pozostawiła po sobie jakiś ślad. Jest to chyba jedna z tych pozycji, które trzeba przeczytać samemu, żeby się dowiedzieć, co się o nich myśli.

Panu Karolowi życzę powodzenia w dalszym pisaniu (o ile to oczywiście planuje).

Za egzemplarz książki dziekuje Wydawnictwu Alternatywnemu

 

Wieś z “magiczną stodołą” – recenzja “Drogi do przebaczenia”

W dzieciństwie mieszkałam na wsi. Jednym z moich ulubionych wspomnień  z tamtego okresu jest to, kiedy chodziłam razem z dziadkiem po mleko “prosto od krowy”. Nalewali je do takiego naczynia (bodajże nazywało się ono bańką) i czasami dziadek dawał mi z niego upić łyka. Będąc małą dziewczynką, bardzo chciałam sama je nosić i zawsze mówiłam, że jak dorosnę, to będę to robić. Moje życie potoczyło się jednak inaczej i samodzielne noszenie bańki, a nawet pójście po mleko “prosto od krowy” pozostało tylko w sferze marzeń.

Może dlatego lubię książki, których akcja dzieje się właśnie na wsi. Kiedy tylko została mi polecona “Droga do przebaczenia” autorstwa Katarzyny Łochowskiej wiedziałam, że się nie zawiodę.

Książka opowiada historię Julity – jednej z mieszkanek wsi o nazwie Ukojenie. Pewnego dnia spokojne życie przeciętnej przedszkolanki staje na głowie. Brat Julity – Rafał po wplątaniu się w kłopoty znika, a wcześniej zostawia siostrze tajemniczą kopertę. W Ukojeniu pojawia się również pewien ścigający Rafała gangster, o pseudonimie Ostry. Jako, że nie znajduje chłopaka, zaczyna obserwować Julitę.

Chyba jeszcze nigdy nie czytało mi się książki tak dobrze i tak szybko. Nawet się nie obejrzałam, kiedy zostało mi raptem siedem stron do końca, nad czym bardzo ubolewałam. Od razu polubiłam wszystkie postacie w Ukojeniu, a w szczególności Julitę z przyjaciółkami. Lubiłam ich zróżnicowane charaktery, a także szalone pomysły na które wpadały, niejednokrotnie pakując się przez nie w tarapaty (chociażby pomysł z wydobyciem informacji o tym, co ksiądz robił w lesie).

Ostry również podbił moje serce. Aura tajemniczości, która towarzyszyła mu przez całą powieść sprawiła, że bardzo chciałam się dowiedzieć, kim on tak naprawdę jest i za co poluje na Rafała. Jednak kiedy wszystko wyszło na jaw zamurowało mnie. Nie tego się spodziewałam.

Książka bardzo przypadła mi do gustu, a szczególnie motyw z Malinowską stodołą, która sprzyjała…poczęciu. Jak po raz pierwszy o tym przeczytałam, zaczęłam się śmiać  i dziękowałam, że po ciężkim dniu akurat przy tej książce mogłam wypocząć. Z zapartym tchem śledziłam również poczynania bohaterek w odkrywaniu kolejnych tajemnic.

Jeżeli ktoś szuka niezobowiązującej lektury na wieczór, to ta książka jest idealna. Polecam rozpocząć swą przygodę od “Drogi do Ukojenia”, chociażby z tego względu, że w recenzowanej pozycji wspomina się wydarzenia z przeszłości, które prawdopodobnie są właśnie w niej zawarte. Ja zaczęłam czytać od “Drogi do przebaczenia”, ale z pewnością niebawem nadrobię braki.

 

Kreatywna kronika – recenzja “Kroniki wypadków życiowych”

Pamiętnik założyłam będąc jeszcze w szkole podstawowej. Pamiętam, że był on zamykany na kluczyk, jednak gdy zapięcie się zepsuło, przestałam go prowadzić. Drugie podejście to już o wiele bardziej zaawansowany technicznie pamiętnik. Może niektórzy z Was kojarzą takie otwierane głosem i z lampką, która miała chronić te nasze najbardziej “skrywane sekrety”. Niestety po pewnym czasie znowu porzuciłam ten temat by jakoś dwa lata temu znów do niego powrócić. Wpisy pojawiały się nieregularnie, aż w końcu zakończyło się to tak samo, jak w poprzednich przypadkach.

Mimo moich wcześniejszych niepowodzeń i “słomianego zapału” do przelewania swoich myśli na papier, bardzo się ucieszyłam, gdy “Kronika wypadków życiowych” trafiła w moje ręce.

Nie jest to typowy pamiętnik. Jest to coś w rodzaju książki z zadaniami połączonej z kroniką.

Po krótkiej przedmowie, gdzie można poznać historię powstania tej książki, zaczyna się cała zabawa. Na każdej ze stron widnieje zadanie. Można robić je wszystkie po kolei, albo kartkować książkę i robić te, które w tym momencie rzucą nam się w oczy. Są różnego rodzaju. Albo mamy coś narysować, albo sobie przypomnieć, albo czegoś poszukać, popytać, spisać…

Są zadania dotyczące opisania siebie (np. Kim jestem?), swojego ulubionego jedzenia, muzyki, wspomnień z dzieciństwa, a także kartka, na której możemy wyładować swój negatywny humor… Jest też taka jedna, przeznaczona do całkowitego zniszczenia, gdzie możemy spisać to, o czym nikomu nie powiedzieliśmy i co nas zżera od środka. Przyznam, że tej kartce przyglądałam się dość długo. Zastanawiałam się, czy kiedyś dojdzie do tego, że się ona zapełni.

Moja “Kronika Wypadków Życiowych” jest póki co wypełniona jedynie w kilku miejscach i to nie dlatego, że nie podoba mi się uzupełnianie jej – wręcz przeciwnie. Bardzo spodobały mi się kreatywne zadanie, które zawiera książka. Jeżeli chodzi o pisanie, to lubię podejmować różne nowe wyzwania zmuszające mnie do bycia kreatywną. Jest to też pewnego rodzaju sentyment. Takie zadania robiłam, kiedy zaczynałam swoją przygodę z pisaniem.

Mimo tych paru godzin, które spędziłam razem z “Kroniką wypadków życiowych” jestem naprawdę pozytywnie zaskoczona. Podoba mi się zarówno forma, w jakiej zadania są napisane, jak i one same. Atutem tej książki, jest też dokładne poznanie siebie, swoich zalet i wad, przepędzenie demonów oraz spisanie wszystkich ważnych dla nas wydarzeń.

Jeżeli ktoś chciałby kreatywnie spędzić czas i przy okazji lepiej poznać siebie, to ta książka jest wprost idealna do tego.

Recenzja “Wojennej Burzy”

Z serią “Czerwona królowa” autorstwa Victorii Aveyard zapoznałam się stosunkowo niedawno. Zachęciła mnie do tego okładka czwartego tomu zatytułowanego “Wojenna Burza”, która należy do serii książek “Czerwona królowa”. Jestem “sroką okładkową”, więc gdy tylko zobaczyłam koronę, to od razu wiedziałam, że chciałabym przeczytać tę książkę. Dzięki uprzejmości wydawnictwa Otwartego, jakiś czas temu otrzymałam swój własny egzemplarz.

“Wojenna burza” jest czwartym tomem przygód Mare. Państwa pochłonięte są przez wojnę, wiążą się różnego rodzaju sojusze. Jeden z nich o mało co nie niszczy rebelii. Maven zrobi wszystko, aby odzyskać Mare, która to według słów jasnowidza, musi “powstać sama przeciw wszystkim”. Na dodatek jej uczucie do Cala zostaje wystawione na ciężką próbę…

Mimo że książkę przeczytałam już parę dni temu, potrzebowałam trochę czasu, żeby przemyśleć co tak naprawdę o niej myślę.

W tym tomie podobnie jak i w poprzednim widzimy wszystkie wydarzenia z perspektywy paru osób: Mare, Irys, Evangeline, Mavena i Cala. Jestem bardzo zadowolona, z faktu, że rola Cameron jako narratorki wreszcie się skończyła, bowiem strasznie mnie irytowała swoim zachowaniem.

Jej rolę jako osoby irytującej przejęła babcia Cala. Nie mogłam znieść tej kobiety. Wydawało mi się, że próbuje urobić sobie wnuka na swoje widzi mi się. Dobrze, że w ostateczności jej się to nie udało.

Najbardziej podobał mi się świat przedstawiony z perspektywy Evangeline. W “Wojennej Burzy”  pokazała się ona z bardzo pozytywnej strony, kiedy to próbowała pomóc Mare i Calowi uświadomić sobie, co tak naprawdę się dla nich liczy.

Oboje unosili się dumą i nie potrafili przyznać się do błędów, które popełnili. Nastawiłam się na powstanie romansu między nimi, jednak autorka znów spłatała mi psikusa i dostałam jedynie zalążek ich miłości. Cal mimo swojego niezdecydowania, był całkiem uroczą postacią. Miałam również wrażenie, że Mare też w pewien sposób wydoroślała i nie zachowuje się jak małe dziecko.

Irys za to była nastawiona na zemstę i pomszczenie swojego ojca, który zginął w walce. Nie była złą postacią, jednak nie przekonała mnie do siebie. Mam do niej stosunek neutralny. Wykonywała po prostu rozkazy swojej matki i tak samo jak ona, dążyła do podbicia Norty.

Jestem po lekturze tego tomu i czuję lekki niedosyt. Otwarte zakończenie sprawiło, że wiele wątków nie zostało zamkniętych. Zastanawia mnie, co będzie teraz z Evangeline, czy Irys wróci i czy babcia Cala znów będzie chciała namącić wnukowi w głowie…

Sądziłam, że będzie to ostatnia część opowieści, jednak trafiłam na informację o planowanej na przyszły rok premierze kolejnej, mającej nosić tytuł “Broken Throne”. Jeżeli to będzie prawda, z niecierpliwością będę na nią oczekiwać.

 

Recenzja “Opowieści Wasyla Sybiraka i innych kotów”

Jestem zapaloną kociarą i nałogową czytelniczką. Powie Wam to każda osoba, która mnie zna. Widać to zarówno po tatuażu, który postanowiłam zrobić sobie miesiąc temu jak i po wystroju mojego pokoju, którego większość zajmują książki. Zazwyczaj pod nogami plącze się trójka moich kotów. Najstarsza seniorka, nieogarniająca rzeczywistości i dwa młodsze chochliki z ADHD, biegające i bawiące się w całym mieszkaniu. Dlatego też, kiedy w ofercie wydawnictwa “Białe pióro” zobaczyłam książkę pt. “Opowieści Wasyla Sybiraka i innych kotów” autorstwa Joanny Baran wiedziałam, że muszę ją przeczytać, mimo że jest to książka dla dzieci.

Opowieść zaczynamy od poznania bohaterów. Dowiadujemy się, że państwo Kotowscy prowadzą pensjonat dla kotów,

gdzie tytułowy Wasyl jest stałym rezydentem. Mau i Rett – jego dwójka przyjaciół, to koty, których właściciele wyjechali na wakacje, natomiast Łasuch i Pręga, to typowe dachowce. Oni w przeciwieństwie do pozostałych, nie mieszkają   w pensjonacie. Wszystko byłoby dobrze, gdyby nie pojawienie się dwóch bliźniaków syjamskich – Izydy i Anubisa. Przyjaciele starając się zająć czymś znudzone kotki, opowiadają im przeróżne historie. Jednak pewnego dnia, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, zostają przeniesieni do Krainy Snu…

Wydarzenia są opisywane zarówno w świecie rzeczywistym (Realu) jak i w Krainie Snu, gdzie koty wędrując przez baśnie, spotykają znane z nich postaci np. Żabiego króla, a także mysich bliźniaków, Wielkiego Szyfranta, magiczną, złotą rybkę, która z nieznanego powodu zaczęła rosnąć…

Polubiłam tam wszystkie postacie. Każda z nich ma w sobie “to coś”. Jednakże z  pewnością moja ulubienicą jest Kocia Wróżka, która praktycznie cały czas gubi swoją różdżkę, jednak zawsze szczęśliwie udaje się jej ją znaleźć. Bardzo się z nią utożsamiam, ponieważ z kolei ja, zawsze chodzę i pytam, czy ktoś widział mój telefon, bo gdzieś go położyłam i nigdy nie pamiętam gdzie. Gdyby się jej jednak nie udało odnaleźć różdżki, musiała by na nowo zdać egzamin, który swoją drogą, jest bardzo ciekawy. Polega on na…przeczytaniu Harrye’go Pottera od tyłu!

Przy tej lekturze naprawdę bardzo miło spędziłam czas, mimo że do dzieci już od dawna przestałam się zaliczać. Najbardziej podobało mi się spisanie opowieści z perspektywy kotów. Przyznam, że po raz pierwszy czytałam książkę z kociej perspektywy. Był to też bardzo miły powrót do dzieciństwa, kiedy też miałam ulubioną książkę z kocimi opowieściami (dokładniej “Kocie opowieści na dobranoc”, których już niestety nie posiadam. Czytałam to czasem młodszemu bratu).

Uważam, że książka mimo że skierowana jest do najmłodszych czytelników, przypadnie go gustu również ich rodzicom.

Za egzemplarz książki dziękuję wydawnictwu “Białe pióro”

 

Recenzja książki “Chłopak, który wiedział o mnie wszystko”

Na wstępie chciałabym podziękować wydawnictwu Harper Collins za udostępnienie mi egzemplarza książki.

Tuż po zakończeniu trwających miesiąc wakacji, Riley czeka dość poważne zadanie-musi zaklimatyzować się w nowej szkole. Na szczęście, posiada ona oparcie w osobie swojego najlepszego przyjaciela Clay’a, który uczęszcza do klasy wyżej.

Podczas jednego z treningów chłopaka, na trybunach Riley poznaje starszego i zabójczo przystojnego “bad boy’a” – Blake’a. Gdy bohaterka zaczyna spotykać się z nowym znajomym, Clay nieoczekiwanie wyznaje jej miłość.

Jak potoczy się historia tej trójki? Kim tak naprawdę jest Blake? Komu ostatecznie Riley odda serce?

Uwielbiam właśnie takie książki, które potrafią mnie pozytywnie zaskoczyć. Opowieść autorstwa Kirsty Moseley pt.: “Chłopak, który wiedział o mnie wszystko”, jest właśnie jedną z nich.

Na początku sądziłam, że będzie to klasyczna, słodko – mdła historia o dziewczynie, rozdartej między dwoma chłopakami.
W rzeczywistości dostałam książkę o prawdziwej, młodzieńczej miłości, zaufaniu, a także strachu o utraceniu drugiej osoby.

Riley była bohaterką, która początkowo mnie irytowała, by następnie bardzo ją polubić. O dziwo często też jej współczułam. Czasami jej zachowania i decyzje wydawały mi się po prostu głupie i dziecinne. Z perspektywy czasu widzę jednak, że kiedy byłam w jej wieku, to zachowywałam się bardzo podobnie do niej. Z tego właśnie powodu bardzo szybko jej to wybaczyłam.

Clay nie irytował mnie w żadnym stopniu. Był dokładnie taki, o jakim marzy chyba każda dziewczyna: czuły, troskliwy, w dodatku przystojny…to tylko kilka z zalet, które posiadał. Strasznie lubiłam w nim oddanie Riley i to, że był dla niej podporą w każdej sytuacji. Zrobiłby dla niej wszystko. Takiego chłopaka i przyjaciela, to tylko ze świecą szukać.

Co do Blake’a…to nie lubiłam go od samego początku. Wydawał mi się jakiś taki dziwny i po prostu fałszywy. Nie chciało mi się wierzyć, że dla Riley tak z dnia na dzień przestał być tz. “bad boy’em”. Niby coś takiego jak miłość od pierwszego wejrzenia istnieje, ale w tym przypadku mnie to nie przekonało.

Jeżeli ktoś szuka niezobowiązującej lektury, aby spędzić miły wieczór, odpocząć, uwierzyć, że prawdziwa miłość istnieje, to bardzo polecam tę pozycję.

 

Recenzja “Kręgów”

Książkę pana Zbigniewa Zborowskiego pt.: “Kręgi” otrzymałam dzięki uprzejmości wydawnictwa “Znak”.

Pracujący jako prywatny detektyw Bartosz Konecki, dostaje zlecenie, aby śledzić młodą aktorkę. Podczas obserwacji na jaw wychodzi, że dziewczyna zbiera informacje na temat zbrodni sprzed dwudziestu pięciu lat. Łączy ją z niedawnym zabójstwem nastolatki. Bartek rozpoczyna swoje prywatne śledztwo, nie wiedząc, że zostaje wciągnięty w bardzo niebezpieczną grę…

Nie jestem z tych osób, które analizują każde zdarzenie w książce i już mniej więcej w połowie wiedzą, kto jest zabójcą i jaki miał motyw.

Domyśliłam się tylko jednej rzeczy, jednak Wam jej nie zdradzę, aby nie spojlerować.

Co do bohaterów…Lubiłam wszystkich. Zarówno tych pozytywnych jak i negatywnych (z wyjątkiem Jolki, na którą byłam chwilowo zła, ale jednak na nowo zdobyła moją sympatię).

Opowieść napisana jest bardzo lekkim piórem – dosłownie da się ją pochłonąć w jeden dzień. Tempo akcji jest bardzo dobrze skomponowane, kiedy już myślałam, że będę mogła odsapnąć, nagle akcja znów przyspieszała. Znalazły się tu także zwroty akcji, które urozmaicały opowieść.

Książka była dla mnie dość zaskakująca, a momentami nawet ściskałam ją bardzo mocno. Kibicowałam Bartkowi, aby udało mu się dokończyć śledztwo i przy okazji nie dać się zabić. Końcówka mnie rozbiła. Musiałam przespacerować się po mieszkaniu, żeby jakoś to wszystko uporządkować.  Szczerze, to się tego nie spodziewałam.

Jeżeli ktoś szuka interesującego kryminału, przy którym może spędzić, czas, to z czystym sumieniem polecam “Kręgi”.

Recenzja “Trwania w Niebycie”

O książce tej usłyszałam podczas 21. Międzynarodowych Targów Książki w Krakowie, gdzie udało mi się nawet poznać samego autora – pana Krzysztofa Krasa.

Główny bohater opowieści, znany na samym początku jako Książę Światła, tuż po swojej chwalebnej śmierci na polu bitwy trafia do krainy zwanej Niebytem. Spotyka tam opiekuna duchowego, który pomaga mu oswoić się z obecną sytuacją. Razem wyruszają w niezwykłą podróż, ku nowemu życiu. Na niektóre aspekty swojego przyszłego “ja” będzie miał wpływ osobiście – sam je sobie wybierze z katalogu, który jest przygotowywany indywidualnie dla każdego człowieka (prawie jak w grze komputerowej, gdzie można sobie stworzyć postać). Widzi również przebłyski swojej następnej “wędrówki”.

Ciężko tu powiedzieć cokolwiek o bohaterze. Jest on po prostu duszą, która znajduje się chwilowo w Nicości, żeby znów wrócić na Ziemię. Ciężko też jest ocenić jego wybory – w końcu, to będzie jego życie. On chciałby przeżyć je tak, ktoś inny wybierze inaczej. Jest to kwestia indywidualna.

Bardzo podoba mi się wizja autora, że po śmierci nasze życie wciąż twa, a po skompletowaniu całego swojego życiowego planu od A do Z, znów wracamy na Ziemię. Motyw z “tabletką zapomnienia”, która powoduje wymazanie poprzednich wspomnień, jest bardzo ciekawym wyjaśnieniem tego, dlaczego rodzimy się z “pustą kartką”, na której ponownie możemy spisać naszą historię.

Czytałam tę książkę z prawdziwą przyjemnością. Jest napisana bardzo przystępnym językiem. Wszystkie filozoficzne wstawki, które znajdują się we wstępie są również bardzo lekko napisane, dzięki czemu nie zrażają czytelnika.

Recenzja książki “Życie za życie”

Dziękuję wydawnictwu “Białe Pióro” za możliwość zrecenzowania książki Katarzyny Janus pt.: “Życie za życie”.


Maja- młoda dziewczyna pochodząca z Poznania, po dość bolesnym zranieniu przez miłość swojego życia, podejmuje decyzję o ucieczce z wielkiego miasta. Wyjeżdża do Rabki gdzie stara sobie ułożyć życie na nowo. Z początku się jej to udaje, jednak gdy na horyzoncie pojawia się przystojny architekt Hubert, jej życie ponownie staje na głowie. Śladem dziewczyny podąża wciąż w niej zakochany Filip – mężczyzna, od którego Maja kategorycznie postanowiła odejść, a który chcąc przeprosić za swoje błędy i spróbować odzyskać dziewczynę również przybywa do Rabki. Osobą, która za wszelką cenę chce stanąć na drodze do szczęścia bohaterów jest szaleńczo zakochana w Hubercie Sarah — siostra jego zmarłej żony. Jak zakończy się ich historia?
Jeszcze nigdy nie zdarzyło mi się tak szybko przeczytać książki, żeby móc poznać jej finał. Wręcz mogę powiedzieć, że połykałam strony w całości. Po pierwszych kartkach sądziłam, że wiem, co będzie dalej, jednak autorka bardzo pozytywnie mnie zaskoczyła.
Idealnie wykreowała bohaterów, z których większość naprawdę polubiłam. Maja, Hubert, a nawet Filip skradli moje serca, jednakże wyjątek stanowiła Sarah, która irytowała mnie swoim istnieniem i zachowaniem. To utwierdziło mnie tylko w przekonaniu, że ci bohaterowie mają w sobie to coś, co sprawia, że mimo tego, iż są tylko wykreowani na kartach powieści, to jednocześnie są bardzo rzeczywiści. Świat przedstawiony jest wyjątkowo dobrze opisany, dzięki czemu czytelnik może wyobrazić sobie zarówno małe Żegutkowo, położone blisko Rabki, jak i wielkie Chicago. Nie obyło się tu również bez morza emocji, przez które zapominałam o całym świecie oraz niespodziewanych zwrotów akcji, przy których wstrzymywałam oddech. Czasami nawet musiałam odejść od książki i wziąć głęboki wdech, by uspokoić myśli. Potem w spokoju mogłam wrócić do czytania. Klimatu całej opowieści dodaje pojawianie się w snach Mai i Huberta kobiety w stroju do chodzenia po Tatrach, która zwiastowała nieszczęście.
Książka jest napisana z perspektywy trzecioosobowej, dzięki czemu miałam wrażenie, że siedzą przede mną osoby, które znały bohaterów i opowiadają mi kolejno historię o Mai, Hubercie i Filipie.
Jest to idealna pozycja na jesiennie wieczory. Polecam.

Podsumowanie sierpnia

Jak ten czas szybko zleciał. Dopiero co tworzyłam post z podsumowaniem lipca.

Tegoroczny sierpień był podobny do lipca. Przeczytałam niewiele więcej, bo  7 książek. Nie ukrywam jednak, że sierpień był pod znakiem komiksu 😉 A oto moje pozycje:

-Jak upolować pisarza

-13 małych, błękitnych kopert
-Przygody Jonki, Jonka i Kleksa I
-Przygody Jonki,Jonka i Kleksa II
-Przygody Jonka, Jonki i Kleksa – porwanie księżniczki
-Alicja w Krainie Koniczyny cz.6

-Alicja w Krainie Koniczyny cz.7

Ale to nie koniec książkowych atrakcji na swój miesiąc. Kocham zarówno koty jak i książki, więc na mojej ręce wczoraj powstało oto takie cudo:

Sierpień jest też miesiącem, w którym udało mi się w całości oglądnąć cały sezon serialu, bez odchodzenia od komputera i zajmowania się milionem spraw. Zazwyczaj każdy serial leci mi gdzieś w tle, a ja sprawdzam Faceboka/Instagrama/piszę z koleżanką. Jednak “Rozczarowanych” pochłonęłam w całości i teraz oczekuję na drugi sezon.

Znalezione obrazy dla zapytania rozczarowani netflix

Próbowałam oglądnąć również ten:

Znalezione obrazy dla zapytania the end of the f *** ing world

Ale wyłączyłam go po pierwszym odcinku. Nie przypadł mi di gustu.

Co do września, nie mam jakichś większych planów. Na pewno pojawi się recenzja książki: “Kto zabrał mój ser”. A resztę czas pokaże 😉

Pozdrawiam 🙂