Kobieta na szlaku – recenzja książki “Moja Azja”

Kto nie lubi podróżować? Chyba w swoim otoczeniu nie mam takiej osoby, która nie chciałaby zwiedzić świata. Niestety z aktualnym statusem studenta, jedyne podróże (nie licząc programu ERASMUS), na jakie mogę sobie pozwolić, to te książkowe.

Tym razem, skoro i tak mamy wakacje, wybrałam się wraz z Dorą Rasińską, autorką takiego tytułu jak “Moja Azja”, właśnie do jednego z tamtejszych krajów.

Główną narratorką w całej historii opisanej w książce jest autorka, z którą możemy odwiedzić Kambodżę, Wietnam, Chiny czy Tajlandię. Podczas poszczególnych dni, kobieta opisywała zachowania oraz mentalność spotykanych przez nią osób. Dość często zwracała uwagę, że “biała twarz” dla większości jest równa podwyższonym opłatom i wyższym zarobkom, chociażby za przejazd.

Oprócz mieszkańców i jej traktowania przez nich, opisywała również miejsca, do których udało się jej dotrzeć i zwiedzieć, a także kulturę i zwyczaje, jakie tam panowały.

Całość książki dopełniają zdjęcia, przedstawiające np. życie w danym miejscu lub jakiś zabytek.

Każdy omówiony rozdział jest odpowiednikiem zwiedzonego przez nią kraju i posiada na  końcu ogólne podsumowanie całości podróży.

Książka napisana jest prostym językiem i bardzo przyjemnie się ją czyta. Osobiście nie jestem fanką tamtejszych rejonów, chociażby ze względu na cenzurę (o której Dora też wspomina w swoich zapiskach). Zdecydowanie moja miłość do podróży skłania się ku Santiago de Compostela, a dokładniej do drogi nazywającej się Camino Frances.

Mimo wszystko uważam, że książka jest warta przeczytania, niezależnie od tego, czy interesujemy się kulturą tego kraju, czy też wręcz przeciwnie.

Za egzemplarz dziękuję

Rzuć szkołę – zostań ninja – recenzja książki “Hot love inferno”

Do angielskich powieści podchodziłam trzy razy: najpierw była to nieudana próba przeczytania “Doktora Jekylaa i Pana Hyde’a”, potem tuż przed maturą starałam się zabrać za “Kubusia Puchatka”, gdzie dotarłam do połowy. Dopiero książka pt. “Hot love inferno” autorstwa Nicky Blue była tą, którą udało mi się przeczytać w całości. I nawet nie zajęło to dużo czasu.

Głównym bohaterem tej pozycji jest prawie trzydziestoletni chłopak imieniem Barry, który jest ninją. Jego jedyną rodziną jest matka, ponieważ jego ojciec zaginął w niewyjaśnionych okolicznościach. Jego przygoda rozpoczyna się w dniu, w którym wyszedł razem z dziewczyną, która mu się podobała do kina, gdzie zaatakowali ich wojownicy. Jo została ostatecznie porwana.

Muszę przyznać – początek dość ciężko się czytało, mimo że angielskiego uczę się już parę ładnych lat. Problemem była aplikacja, której używałam ponieważ też nie chłonęła lektur  w tym języku i musiała minąć dłuższa chwila, aż przestawiłyśmy się obie z języka polskiego na anielski. Potem  poszło już z górki.

Barry był dość ciekawą postacią, jednak utożsamienie się z nim na samym  początku, sprawiło mi trochę trudności. Spodobał mi się u niego sam fakt bycia ninją. Jak się okazało, całej tej sztuki i wszystkiego, co musiał wiedzieć, nauczył go ojciec tuż przed tym, zanim zniknął. W dodatku to, że za wszelką cenę chciał uratować Jo, nie bacząc na niebezpieczeństwa sprawiało, iż odbiór tego bohatera był przyjemniejszy.

O dziewczynie nie mam zdania. Jakoś tak zapamiętałam tylko, że pracowała w sklepie z nielegalnymi zabawkami erotycznymi i musiała brać leki, podtrzymujące ją przy życiu.

Najbardziej w pamięć zapadła mi jedna zjawa, którą chłopak przyzwał – pani Jittery Twitch. Wzmianka o niej pojawia się już na początku i według legendy była ona częścią lokalnego folkloru, a o jej postaniu krążyło mnóstwo plotek. Kobieta miała bardzo cięty język (widać to po jej wypowiedziach).

Na tle innych postaci zdecydowanie wyróżniał się gadający pies Keith, który przez pewien czas towarzyszył głównemu bohaterowi i z tego co zrozumiałam, w jakimś stopniu powiązany był właśnie z panią Twitch.

Na plus trzeba uznać przypisy na końcu każdej części, gdzie autor wyjaśniał niektóre pojęcia, w dość żartobliwy sposób, co bardzo umilało odbiór lektury.

Swoją pierwszą przeczytaną angielską książkę uważam za wartą zapoznania się z nią, można ją pochłonąć w ciągu jednego dnia i nawet parę razy się uśmiechnąć. Tak więc jakby ktoś potrzebował miłej lektury na wieczór, a przy okazji chciałby podszkolić język, to serdecznie ją polecam.

English version:

I have had three attempts to read English literature. First I was reading ‘Doctor Jakyll and Mr Hyde’ but I failed to finish it. Then just before my leaving exams I started ‘Winnie-the-Pooh’. However, I also read only a half of this book. Finally, the book ‘Hot love inferno’ by Nicky Blue was the one which I managed to complete and even it didn’t take a long time.

The main hero is Barry – a twenty-eight-year-old boy who is a ninja. He has only his mother because his father disappeared under unclear circumstances. His adventure starts on the day when he and his girlfriend go to the cinema where they are attracted by warriors. Jo gets kidnapped. I must admit that the beginning was pretty hard to read for me although I have been learning English for quite a few years. Then it became easier.

Barry is quite an interesting character. However, it wasn’t easy to identify with him at the very beginning. I like him because of the fact that he is a ninja. It turns out that his father had taught him everything he needed to know just before he disappeared. Additionally, he wanted to rescue Jo at any cost regardless of the danger. It surely makes him a positive character.

I don’t have a strong opinion about the girl. I only remember that she was working in the shop with illegal erotic toys and had to take medicine keeping her alive. The character who managed to draw my attention was Mrs Jittery Twitch – the ghost who was conjured by the boy. She is mantioned at the beginning. According to the legend, she is a part of a local tradition and there are many rumors connected with her. She is rather punchy which can be easily noticed in the way she talks.

Among all the characters, Keith is the one who particularly deserves to be mentioned. Keith is a dog who can talk and he accompanied the main hero for some time.

As I understand, Keith is also connected with Mrs Twitch.
It is also worth mentioning that the footnote at the end of each part, where some terms are explained in a funny way, makes the whole process of reading even more enjoyable.


I believe that my first book which I read in English is worth recommending. You can finish it within one day and it will certainly bring smile on your face. So if you need a pleasant book for a long evening and at the same time you want to practise your English, why don’t you choose…… “Hot love inferno”

 

Niespodziewana niespodzianka – recenzja książki “Niespodzianka”

Raz coś się kończy, raz coś się zaczyna. I mimo że tak nieoczekiwane zmiany, są na samym początku zazwyczaj bardzo nieprzyjemne, to z perspektywy czasu stają się właśnie tym, co najbardziej było nam potrzebne. Jednak aby to zrozumieć, należy do tego dorosnąć.

Tak też właśnie musiało się stać z  Zuza, główną bohaterką powieści pt. “Niespodzianka” autorstwa Agnieszki Niezgody.

Dziewczynę poznajemy tuż po osiągnięciu przez nią pełnoletniości, a przed tym, jak z pewnych osobistych względów uciekła ona do swojego chłopaka, który mieszka w wielkim mieście. Niestety, Marcel już na samym początku pokazuje swoją prawdziwą twarz co skłania zrozpaczoną i przestraszoną Zuzę do drugiej ucieczki. Wtedy też na jej drodze los stawia Marka, który wywraca jej życie do góry nogami…

Książka była dla mnie prawdziwą niespodzianką i mam co do niej mocno mieszane odczucia, mimo tego że dość długo czekałam, żeby móc ją przeczytać. Szczególnie chodzi tutaj o początkową kreację głównej bohaterki.

Zuza w moim odczuciu była dość dziecinna i bardzo niezdecydowana, szczególnie w życiu miłosnym. Nie potrafiłam się w niej odnaleźć, zabrakło mi tego kontaktu, który zazwyczaj łapałam przy głównych bohaterach. Jej dialogi w pierwszych rozdziałach książki na początku mnie śmieszyły, później zaczęły mnie już lekko denerwować. Lubię jednak bohaterów dynamicznych i żeby nie napisać, że Zuza denerwowała mnie przez całą powieść, muszę przyznać, że zrehabilitowała się w momencie, w którym zdecydowała się opowiedzieć o swoich uczuciach. Wtedy też zaczęłam patrzeć na nią przychylnym okiem.

Kontakt złapałam za to z Markiem – jednym z bohaterów. No cóż, przez większość opowieści było mi go zwyczajnie szkoda, bowiem nikt nie zasługuje na takie traktowanie, szczególnie przez osoby, które są uważane za dość bliskie. Nie był on świętym bohaterem i miał swoje za uszami, podobnie jak główna bohaterka, ale jednak jakoś bardziej się do niego przekonałam. Może w dużej mierze przez to, że miał on dobre serce i potrafił okazać zrozumienie w sytuacjach, kiedy ja miałam ochotę odłożyć przez nie książkę.   

Nie opuszczało mnie wrażenie, że akcja biegnie trochę za szybko. Gdyby autorka rozbudowała chociaż kilka scen, było by całkiem inaczej.

Jednak największym moim zastrzeżeniem są początkowe dialogi głównej bohaterki. Używała ona za często jednego słowa, które po pewnym czasie dość mocno zaczęło mnie drażnić.

Mimo wszystko książki nie skreśliłam, a historię w niej opisaną przeczytałam bardzo szybko. Ma ona swoje plusy i minusy ale w ogólnym rozrachunku uważam, że jest to opowieść, z którą warto się zapoznać.

Za egzemplarz dziękuję

Oczami kobiety – recenzja książki “Byłem żałosnym dupkiem, czyli jak żyć z sensem”

“Książki są lustrem: widzisz w nich tylko to co, już masz w sobie.”

Jak już kiedyś wspominałam w jednej ze wcześniejszych recenzji uwielbiam ten cytat za to, że jest tak bardzo do bólu prawdziwy. Podczas czytania poradnika Johna Kima pt.: “Byłem żałosnym dupkiem, czyli jak żyć z sensem”, mimo tego, iż jest dedykowany dla mężczyzn, odnalazłam w nim kilka rzeczy, które sama mogłabym kiedyś zrobić albo co mogłabym poprawić u siebie.

Jeżeli chodzi o wszelkiego rodzaju poradniki (a już ich trochę mam na swoich półkach i udało mi się je przeczytać), to podczas czytania wyznaję jedną zasadę. Czytam całość i wyjmuję to, co aktualnie mi się przyda. Czy było tak też w tym przypadku?

Wściekły terapeuta, jak nazywa siebie sam autor omawia tam swoją drogę, jaką odbył, żeby z chłopca stać się mężczyzną. Przy okazji przekazuje swoją wiedzę, którą posiadł jako terapeuta.

Właściwie ciężko byłoby mi wziąć te wszystkie rady do serca, jednak znalazło się kilka, w moim odczuciu dość uniwersalnych i z chęcią sama bym wcieliła je w życie. Chociażby to, żeby zamiast być tylko biorcą stać się również i dawcą, robić rzeczy, dzięki którym poczuję, że żyję oraz reagować świadomie, zamiast bezmyślnie (chociaż w większości przypadków pierwsze działają zawsze emocje). To tylko kilka z przykładów, jakie były zaprezentowane w poradniku.

Oprócz złotych rad, udzielanych mężczyznom przez Kima (oczywiście panowie mogą sobie dowolnie wybierać korzystne dal nich), książka zawiera anegdoty albo przykłady, pomagające zobrazować aktualnie omawiane zagadnienia.  

Najbardziej jednak spodobały mi się cytaty, które zostały dodatkowo pogrubione, aby oddzielić je od zwykłego tekstu.

Właściwie to mam mieszane uczucia co do tej książki. Mogę na nią spojrzeć tylko i wyłącznie ze swojej perspektywy. Nie wiem, czy w czymkolwiek pomoże ona mężczyznom, musiałabym pożyczyć ją znajomym i poprosić o opinie.

Osobiście sądzę, że lektura poradnika chyba trochę pomogła mi zrozumieć myślenie płci przeciwnej, to czym tak naprawdę mężczyźni się kierują, kiedy w danym momencie robią tak, a nie inaczej. Z pewnością jednak jest to książka warta uwagi, niezależnie od płci.

Dwadzieścia trzy lata katowskiej pracy – recenzja książki “Dziennik kata”

Kiedy zgłosiłam się do recenzji książki Johna Ellisa pt.”Dziennik kata”, dosłownie “brałam” ją oczami. Gdy patrzyłam na samą okładkę i coś mi podpowiadało, że będzie to interesująca lektura, jednak nie czytałam opisu. Dopiero, gdy Karolina z kanału “Karolina Anna”, która nagrywa o kryminalnych zagadkach, nieco bardziej przybliżyła historię człowieka, który pełnił obowiązki pierwszego kata Wielkiej Brytanii, poczułam, że książka może być naprawdę fascynująca oraz ciężka zarazem.

Głównym bohaterem powieści jest właśnie sam autor, czyli John Ellis. Najpierw pracował jako fryzjer, jednak zapragnął zmienić swoją profesję i wypadło na rolę osoby, która posyła ludzi na szubienicę. W swojej drugiej profesji, pracował przez dwadzieścia trzy lata.

“Dziennik kata” jest swoistym pamiętnikiem Johna, gdzie opisuje zachowanie osób, które miały zostać powieszone, a także po części z tych zapisków, można wyczytać z tego jego charakter. Nie był bezwzględny i bez serca, a osoby, na których wykonywał egzekucje nie były mu obojętne. Zawsze chciał, aby to stało się jak najszybciej i bezboleśnie. A żeby to uczynić, musiał bardzo dobrze obliczyć spad.

Opisał w nim na przykład to, jak Edith Thompson była niesiona na szubienicę, ile lat miał najstarszy, a ile najmłodszy skazaniec, jak zachowywali się dzień przed egzekucją i w trakcie stania na szubienicy.

Przedstawiał też szczegóły z życia osób, którzy zostali skazani na karę śmierci. Jednak tak naprawdę ile może wytrzymać jedna osoba, która powiesiła w ciągu całej swojej pracy,  ponad dwieście osób?

Była to dość ciekawa historia, którą czytałam z bardzo dużym zainteresowaniem, a także przyglądałam się zawartym w książce zdjęciom, przedstawiających skazańców.

Najbardziej intrygowała mnie w tym wszystkim postać Johna, który mimo że był katem, miał bardzo dobre serce dla więźniów. Kat i dobre serce? Jakoś wzajemnie mi się to wykluczało. Ale właśnie taki był John.

Sądziłam, że kat powinien właśnie nie czuć zbyt dużo, żeby nie zwariować.

Nigdy nie zastanawiałam się, jak może wyglądać taka profesja i po lekturze książki byłabym pewna, byłoby to dla mnie za dużo.

Z pewnością sięgnę po pozostałe książki z serii “Rozmowy z katem”.

Dzieci i praca? Czy to wypada? – recenzja książki “Dlaczego mamusia przeklina. Rozterki wkurzonej mamy”

W lutym tego roku światło dziennie ujrzała książka autorstwa brytyjskiej blogerki parentingowej Gill Sims pt.: “Dlaczego mamusia pije”. Książka opowiadała o kobiecie imieniem Ellen, która stawia czoła trudom wychowaniu potomstwa.

Była napisana w sposób humorystyczny i przedstawiała macierzyństwo w krzywym zwierciadle, jednocześnie zwracając uwagę na to, że o trudach rodzicielstwa tak głośno się nie mówi. 

Dlatego bardzo się ucieszyłam, kiedy otrzymała maila z informacją, że powstała kontynuacja książki. Gill ponownie wkroczyła na rynek wydawniczy, tym razem z powieścią pt.: “Dlaczego mamusia przeklina. Rozterki wkurzonej mamy “

 W tej części Ellen próbuje trochę zmienić swoje życie i zamiast siedzieć w domu z dziećmi i pracować na pół etatu, postanawia zatrudnić się w pewnej firmie. Plan udaje się wcielić w życie, jednak nie jest to na rękę jej mężowi. Teraz oboje muszą się jakoś podzielić opieką nad dziećmi, co jest dość trudne, gdyż oboje pracują zawodowo.

Wkrótce pojawiają się schody. Nikt w pracy nie może się dowiedzieć, że Ellen tak naprawdę ma dzieci. Jakby problemów było mało, kobieta zostaje wmanewrowana w działalność Komitetu Rodzicielskiego, przez co na jej barki spadła organizacja różnych imprez szkolnych, oraz organizacja funduszy.

Główna bohaterka nie zmieniła się za dużo. Dalej stara się godzić obowiązki żony, matki i pracownicy, a także wygospodarować czas na spotkania z przyjaciółmi, zebrania komitetu i imprezy integracyjne z miejsca pracy (oczywiście wszystko przy czymś mocniejszym). Dzieci trochę podrosły, jednak dalej są nieusłuchanymi diabełkami, a mąż znika na delegacjach częściej niż zwykle.

Można by rzec, że po staremu, z pewnymi wyjątkami.

Autorka w książce “Dlaczego mamusia pije”, ukazała ciemne strony macierzyństwa, o których nie mówi się głośno. Tutaj nakreśliła obraz tego, jak w większości traktuje się kobiety, które posiadają już dzieci i starają się pracować zawodowo, a współpracownicy rzucają w ich stronę krzywe spojrzenia, ponieważ przyszły za późno/muszą wyjść wcześniej, gdyż akurat COŚ się dzieje z ich dzieckiem.

Pokazała również, jak niektóre mamy wykorzystują swoje dzieci, żeby “wypromować/wzmocnić” swoją markę na Instagramie i pozyskać sponsorów (a dokładniej rzecz mówiąc, darmowe produkty) oraz jak bardzo, ich prawdziwe życie różni się od tego, które publikują na swoich profilach.

“Dlaczego mamusia przeklina. Rozterki wkurzonej mamy “, wciąż jest utrzymana w klimacie pierwszej części. Trochę śmiechu, trochę przedstawienia problemów współczesnych kobiet, które zostały matkami.

 Również serdecznie polecam.

Książkę wraz z zawieszką można zakupić na stronie www.booktime.pl

Za egzemplarz dziękuję

Razem i tylko razem – recenzja książki “Smocze dziecię”

Był w moim życiu taki czas, że bardzo interesowały mnie wszelkiego rodzaju czary i istoty fantastyczne. Wtedy też do mojej biblioteczki trafiła “Smokologia”. Przeczytałam ją naprawdę mnóstwo razy. W pewnym momencie jednak dorosłam i wtedy też książki fantasy przeznaczone stricte dla  młodzieży przestały mnie interesować.  Do czasu, aż w moje ręce wpadł debiut młodej autorki – Aleksandry Ostapczuk pt.: “Smocze dziecię”.

Jest to opowieść o dwóch braciach, którzy razem stawiają czoła wszelkim przeciwnikom, od szkolnej grupki chuliganów, poprzez nieznośnego nauczyciela, aż do bardziej poważnych niebezpieczeństw. Zawsze tylko razem, nigdy osobno. Nie ważne co by się stało.


Ale co by było gdyby okazało się, że to, w co wierzyli tak naprawdę jest tylko złudzeniem? Że w rzeczywistości jeden z nich nie jest tym, za kogo miał się przez całe swoje życie?

Przyznaję, książka interesowała mnie chwili pojawienia się na rynku.

Autorka naprawdę świetnie wykreowała postacie dwóch głównych bohaterów – Dracka i Piotra, u których naprawdę widać przemianę z dzieci w nieco bardziej dojrzałych chłopców. Uwielbiałam ich za ich charaktery, za to, jak obaj się wspierali w kryzysowych sytuacjach. W szczególności u Piotrka lubiłam jego zdolności obserwacji i łączenia faktów,            a jednak miejsce w moim sercu i tak zajął Kato – młodszy brat Mamiego, który był ojcem chłopców. Jest to naprawdę ciekawa postać, a po rozmowie z autorką, uwielbiam ją jeszcze bardziej. Z jednej strony twardy nauczyciel, z drugiej nie dał skrzywdzić braci i bardzo się o nich martwił. W szczególności o Dracko.

Rzadko zdarza mi się zarwać noc dla powieści, jednak tej nie mogłam zostawić na później. Jest to wspaniała opowieść o tym, co w życiu jest ważne – o rodzinie. Jest w niej zarówno i humor, i akcja, która w pierwszej części pozwala zagłębić się czytelnikowi w świat przedstawiony.

Są książki, które są przeznaczone dla nastolatków i takie, które mogą czytać osoby w każdym wieku. Gdybym miała wybierać pomiędzy tymi kategoriami, mimo że na początku uważałam, że jest to książka dla młodzieży, teraz umieściłabym ją w tej drugiej grupie. Jestem naprawdę zaskoczona tak dobrym debiutem. Serdecznie więc polecam tą lekturę każdemu.

Za egzemplarz dziękuje

“Nasz czas najbardziej szczęśliwy, pełen spokoju, skończył się.” – recenzja książki “Maria Fiodorowna. Pamiętnik carycy”

Pierwsze spotkanie z dynastią Romanowów odbyłam podczas oglądania animacji pt. “Anastazja”, czyli bajkowej odsłony opowiadającej o najmłodszej wnuczce Marii Fiodorownej, czyli matce Mikołaja II, ostatniego cara Rosji. Dopiero po jakimś czasie dowiedziałam się, jaki los w rzeczywistości spotkał całą ich rodzinę. Zawsze zastanawiała mnie jednak kwestia, dlaczego nigdy nie złapano Marii Fiodorownej. Powieść Christophera W. Gortnera pt.: “Maria Fiodorowna. Pamiętnik carycy” stanowi rekonstrukcję tamtejszych wydarzeń, widzianych oczami carycy.

Marię, a właściwie Dagmarę poznajemy w momencie, kiedy jej starsza siostra Alix wychodzi za mąż, a ojciec ma zostać królem. Podczas całej historii można zauważyć przemianę Dagmary z duńskiej księżniczki, w powszechnie szanowaną i światłą władczynię Rosji. Dziewczyna jest nieco buntownicza, jednak bardzo zżyta ze swoją rodziną (szczególnie ze swoją o trzy lata starszą siostrą). Co za tym idzie, rozstanie z nią jest dla niej niezwykle trudne.

Pewnego dnia w życiu dziewczyny pojawia się nieoczekiwanie Nixa – członek dynastii Romanowów. Między młodymi, od razu zakwita uczucie. Niestety, jak wynika z historii, to nie jego Maria poślubiła, a jego młodszego brata Saszę, późniejszego Aleksandra III.

Powieść podzielona jest na cztery części, które obejmują wydarzenia od momentu, gdy księżniczka Danii miała poślubić przyszłego cara Rosji, poprzez czasy jej panowania, a na upadku wielkiego imperium kończąc.

Podczas oglądania “Anastazji”, postać jej babci jakoś się zacierała. W końcu nie była ona główną bohaterką, więc zepchnęłam ją na drugi plan, nie za bardzo interesując się jej osobą. Dopiero, jak podrosłam, zaczęłam się zastanawiać, dlaczego podczas rewolucji, nie została ona zabita, jak większość osób z jej rodu.

Czytając tę pozycję, poznałam odpowiedź na to pytanie.

Jestem naprawdę pod wrażeniem tej powieści. W przystępny sposób opisuje ona wszystkie wydarzenia, a prowadzona narracja łatwo pozwala zorientować się kto jest kim. Dodatkowo załączono dwa drzewa genealogiczne: duńskiej rodziny królewskiej oraz dynastii Romanowów.

Bardzo lubię książki historyczne, jednak na rynku ciężko znaleźć takie, które by mnie zainteresowały. Na szczęście udało mi się trafić na Gorntnera. Autor,  jak się okazuje, jest magistrem pisania twórczego w oparciu o badania historyczne i  naprawdę świetnie mu to wychodzi.

Spędziłam z tą powieścią kilka przyjemnych dni, czasami mocno zaciskając na niej dłonie i przeżywając razem z bohaterką wszystkie wzloty i upadki.

Uważam, że warto ją przeczytać, nawet, jeżeli nie jest się zainteresowanym historią Rosji.

Za egzemplarz dziękuję

Za horyzontem… – recenzja książki “Ostatni horyzont”

Kiedy byłam jeszcze w technikum i omawialiśmy jedną z lektur, wtedy na lekcji padło słowo “oniryzm”. Już w tej chwili nie pamiętam tego, czy klasa odpowiedziała czym on był w rzeczywistości, czy też zdarzyło się wręcz przeciwnie, jednakże definicja ta na długo zapadła mi w pamięć. I właśnie to słowo, umieszczone na rewersie okładki spowodowało, że w moje ręce wpadł zbiór opowiadań autorstwa Jarka Tomszaka, pt. “Ostatni horyzont”.

Było to już moje drugie spotkanie z gatunkiem science fiction.  Pierwsze odbyłam z autorem min. “Bajek Robotów” – Stanisławem Lemem. Wtedy to jedną z pozycji z jego dorobku literackiego musiałam obowiązkowo przeczytać gdyż znajdowała się w kanonie lektur szkolnych. Jak zapewne nietrudno się domyśleć nabawiłam się przez to wstrętu do wszystkich książek, podchodzących pod ten gatunek. Nie dlatego, że Lem źle pisał, tylko właśnie dlatego, że musiałam tą książkę obowiązkowo przeczytać.

Jednak na szczęście do “Ostatniego horyzontu” podeszłam już całkowicie bez przymusu. Wspomniane dzieło jest zbiorem dziesięciu opowiadań, które zabierają czytelnika w podróż do innych, często onirycznych światów. Każda historia jest o kimś innym i podczas czytania złapałam się na tym, że z niektórymi bohaterami utożsamiam się bardziej, a z innymi mniej. Wtedy też przypomniałam sobie o jednym cytacie z “Cieniu wiatru” autorstwa Carlosa Ruiza Zafóna: “Książki są lustrem: widzisz w nich tylko to co, już masz w sobie”.

 Z całego zbioru najbardziej przypadły mi do gustu trzy opowiadania: jedno, które w bardzo dosadny sposób podsumowało obecne społeczeństwo i to, co się w nim dzieje, drugie opowiadało o znanym z wykładów na studiach “Radiu Wolna Europa” i tego, jak wykorzystano go w przyszłości. Na trzecie z nich zwróciłam uwagę, przez zawartą tam postać dziennikarza, a także przez to, że podobną historię opowiedział nam kiedyś wykładowca (jednak nie działa się ona w kosmosie, ani w odległej przyszłości, a motywem wspólnym tych dwóch historii była sekta).

Przyznam, że na początku strasznie ciężko mi się to czytało. Jednakże kiedy już wsiąknęłam w opowiadania, dalej poszło z górki. Jestem bardzo nieprzyzwyczajona do takiej formy i gatunku książek. Naprawdę rzadko je czytam, jednak ta pozycja bardzo przypadła mi do gustu. Było to ciekawe ukazanie rzeczywistości, która dzieje się w odległej przyszłości, być może i w jakimś nowym świecie. Doceniam tutaj przede wszystkim lekkie pióro autora, a także ukazanie tej negatywnej natury ludzi.

Jako osobę dopiero co zaczynającą swą przygodę z nurtem science fiction, autor do siebie przekonał. Uważam, że tak naprawdę Ty też drogi Czytelniku powinieneś samemu się sprawdzić czy ta pozycja dotrze również do Ciebie.

Za książkę dziękuję

Kochające serce zawsze jest młode – recenzja “Nareszcie z górki”

W życiu codziennym podejmujemy mnóstwo różnych decyzji. Zaczynając od zapadających w tak błahych sprawach jak chociażby to co zjemy na śniadanie na tych, które mogą istotnie zaważyć na naszej przyszłości kończąc. Czasami okazuje się, że to o czym śniliśmy w młodości, w późniejszym czasie tak naprawdę nie było tym, czego potrzebowaliśmy i dążyliśmy do celu, którego osiągnięcie nigdy nie było nam pisane..

Marek, jeden z głównych bohaterów powieści Miry Białkowskiej pt. “Nareszcie z górki”, też zdał sobie z tego sprawę. Mimo, że koniec końców był z kobietą, która podobała mu się w młodości, to jednak ich związek okazał się nie do końca tym, o czym bohater marzył.

Podczas spotkania po latach, które właśnie zorganizował ze swoją “miłością” i odnowił kontakt z jedną z koleżanek, wszystko zaczęło się komplikować. Jednakże jak się okazuje szkolny zjazd nie utrudnił życia tylko jemu.

Na imprezie pojawiła się również Monika – bohaterka dwóch poprzednich części historii. Jak wiadomo, w każdym małżeństwie bywają gorsze chwile, pojawiają się kłótnie i właśnie ten zjazd jest jednym z powodów, które poróżniły Marka i jego wybrankę.

“Nareszcie z górki” test już trzecią książką, która wyszła spod pióra pani Miry. Tym razem jednak zamiast opowieści z perspektywy dwóch bohaterów, jak autorka przyzwyczaiła nas do tej pory, narratorów było aż czterech, przez co opowieść tą trochę ciężko się czytało.

Z jednej strony Marek z Anią, z drugiej znana już Monika ze swoim mężem.

Przyznam, że na początku ciężko było mi się połapać kto jest kim, jednak im dalej posuwała się opowieść, tym łatwiej było mi przyswoić informacje. Bohaterami powieści są osoby w średnim wieku, jednakże w ogóle się tego nie odczuwa. Czasami całkowicie o tym zapominałam i miałam wrażenie, że czytam historię młodych ludzi i ich problemów.

Monika ze Zbyszkiem dalej pozostają moją ulubioną parą i chyba już nic tego nie zmieni, aczkolwiek jeżeli chodzi o Marka i Anię…

Marek jest osobą, która popełniła kilka błędów w życiu, ale przecież kto ich nie popełnia? Uznałam go za sympatycznego mężczyznę, który nieco się pogubił i potrzebował jedynie kogoś, kto pomoże mu wrócić na właściwą drogę. Co do Ani, to była ona dla mnie taka… po prostu zwyczajna. Cicha, szara myszka, którą los kilka razy porządnie skopał. Mimo tego, ze wsparciem przyjaciół potrafiła sobie ze wszystkim poradzić.

Zmieniła się również koncepcja powieści. Nie była już taka słodka oraz urocza, jak dwie jej poprzedniczki, jednak tak jak w poprzednich dwóch książkach, autorka pokazuje, że zakochać się można w każdym wieku, a także ukazuje to, że prawdziwych przyjaciół naprawdę można poznać w biedzie.

Uważam, że wszystkie książki są warte przeczytania i gdyby ktoś nie miał pomysłu, co zabrać ze sobą na majówkę, to serdecznie polecam tę serię.

Za egzemplarz dziękuję Wydawnictwu Literackiemu Białe Pióro