Dunder albo kot z zaświatu – gra książkowa od Radka Raka

Wszyscy, którzy mnie znają wiedzą, że od jakiegoś czasu w moim życiu króluje tylko jedna gra – mianowicie Baldur’s Gate III. Podczas każdej kampanii (a przeszłam ich już chyba z siedem, póki co) starałam się robić tak, żeby wszyscy bohaterowie mieli swój happy end. Podobnie miałam z grą książkową autorstwa Radka Raka pt.: „Dunder albo kot z zaświatów”. 

Ten tytuł można czytać na wiele sposobów – bo to właśnie czytelnik decyduje o kolejnym kroku tytułowego kota. Podczas całej wędrówki Dunder może spotkać wiele istot, tj. np. smoki, zmory, słowiańskie bóstwa…

Okładka książki pt.: „Dunder albo kot z zaświatu”.

Póki co, lekturę udało mi się „przejść” na dwa sposoby i dotrzymałam swojego postanowienia – wszyscy przeżyli. Chociaż jedno zakończenie przez przypadek sobie zaspoilerowałam i jak mam być szczera, to akurat na nie nie chcę nigdy trafić. Natomiast pozostałe z chęcią odkryję w wolnym czasie. 

Dunder jest tak bardzo charakternym i genialnym zwierzęciem (w dodatku gadającym), że mam ochotę zostać z nim jak najdłużej. Szczególnie teraz, kiedy dość wcześnie robi się już ciemno, więc klimat książki zdecydowanie będzie mi się udzielać.  

„Dunder albo kot z zaświatów” jest naprawdę ciekawą pozycją, obowiązkową w Halloween. Polecam ją Waszej uwadze, jeżeli jeszcze nie mieliście okazji się z nią zapoznać.

Współpraca barterowa z wydawnictwem Muduko

Węże na ziemi, węże na niebie – koniec przygód komisarza Bondysa

Czasami są takie serie, które jednocześnie chce i nie chce się kończyć. Miałam tak na przykład z serią o komisarzu Bondysie autorstwa Hanny Szczukowskiej-Białys.  Ostatniej części trylogii, czyli: „Węże na ziemi, węże na niebie” wcale nie chciałam kończyć, ale z drugiej strony byłam ciekawa, jak potoczą się losy wszystkich postaci. 

Tym razem komisarz wraz z Beatą i Radkiem próbuje rozwikłać sprawę tajemniczej sekty, która zaczyna grasować w okolicy. Niestety, nie jest ona łatwa do rozwiązania, a tropy zaczynają się kręcić wokół węży, wężownika, tarota i tajemniczej Serpenty. Z każdą chwilą pytań jest coraz więcej, ale odpowiedzi jak nie było, tak nie ma. Jednak kiedy najbliższa przyjaciółka Bondysa jest zagrożona, mężczyzna musi jak najszybciej zamknąć całe śledztwo.

Okładka książki pt.: „Węże na ziemi, węże na niebie”.

„Węże na ziemi, węże na niebie” to idealne zakończenie całej serii. Po tej książce widać, jak zmieniało się pióro autorki. 

O dziwo, przestałam w tej części lubić Beatę. Całkowicie straciłam do niej całą sympatię i szacunek. Emocje emocjami, ale kurczę. To, co zrobiła, było okrutne.

Przy okazji mam pytanie. Pani Haniu. Dlaczego? Radek przecież nie zasłużył na to, co go spotkało. 

Co do Bondysa, to bardzo byłam zadowolona z zakończenia jego wątku. Dodatkowo w tej części swój finał ma również historia Estery, która no może nie wbiła mnie w fotel, ale nawet zaskoczyła. 

Polecam Wam tę trylogię z całego serca.

Współpraca barterowa z wydawnictwem SQN

Kochanek z piekła rodem – czyli jak Hazel podążała za swoimi marzeniami

Mimo że ten rok zdecydowanie upływa mi pod znakiem kryminałów, to z chęcią sięgnęłam po najnowszą powieść Melissy Bel, jaką jest: „Kochanek z piekła rodem”. Muszę przyznać, że tęskniłam zarówno za piórem autorki, jak i za jej bohaterami. 

Tym razem główną protagonistką jest Hazel Brown, która woli zakładać męskie spodnie niż suknie, a zamiast szukać męża, woli szukać posady jako trener koni. Szczególnie upatrzyła sobie stajnię i zwierzęta Blake’a Coventryma. Zrobi więc wszystko, aby osiągnąć swój cel. Nawet wprosi się na przyjęcie, które mężczyzna zorganizuje. Po co to robi? A no po to, żeby się dowiedzieć o nim czegoś więcej. 

Bardzo podobało mi się to, że Hazel szła za swoimi marzeniami i przekonaniami. Jej pasja do bycia trenerem koni i to, jak zachowywała się w stosunku do tych zwierząt, to było coś wspaniałego. Co do Blake’a – to jedna scena sprawiła, że zaczęłam chichotać, ale muszę przyznać, że naprawdę świetnie wybrnął z sytuacji, w której się znalazł. Raczej nie była ona dla niego typowa, ale dzielnie dał sobie radę. 

Cała ich historia była naprawdę urocza i z chęcią się z nią zapoznawałam. Cieszyłam się też, że pojawiły się postacie z poprzednich części, a w końcówce bardzo im kibicowałam. Z tego co wiem, to nie tylko ja…

To jest ta książka, przy której naprawdę wrzuciłam na luz i udało mi się odpocząć. Nie określiłabym serii „Co za para” jakimś moim guilty plesure, ale z pewnością wrzuciłabym ją do worka z comfort books. Szczególnie polecam Wam ją teraz na jesień (nawet okładka kolorystycznie nawiązuje trochę do tej pory roku).  

Współpraca barterowa z Melisą Bel