Ostatnimi czasy czytam bardzo dużo książek z motywem wsi. Jak już kiedyś wspominałam, pierwsze lata swojego życia też na niej spędziłam, zanim wyprowadziłam się do większego miasta. W tym roku tak się złożyło, że przyjechałam do domu moich dziadków na Święta, który to teraz mocno się różni od tego, co pamiętam z dzieciństwa. Zniknął piec, w którym babcia piekła chleb, zmieniły się kolory ścian, pojawiło się parę drobiazgów, których nie pamiętam aby były za dzieciaka. Na całe szczęście dziadkowie nie za bardzo się zmienili. Wciąż mają różny stosunek do mnie. Babcia przyznała, że dalej traktuje mnie jak małą dziewczynkę, podczas gdy dziadek już widzi we mnie kogoś dorosłego. Nie umiem określić, z kim jestem bardziej zżyta, wydaje mi się, że z obojgiem tak samo.
Natalia, główna bohaterka debiutanckiej powieści Beaty Dmowskiej “Spadek” nie ma takiego dylematu. Zdecydowanie woli swojego dziadka, od chorej psychicznie babci. Gdy po latach wraca do swojego rodzinnego domu zwanego Romanówką (nazwa pochodzi od imienia jej dziadka – Romana), pewne zakopane w jej podświadomości wspomnienia nagle odżywają. Na domiar złego, każdy we wsi uważa, że w jej domu straszy duch zmarłej Zofii – babci Natalii, a jej mąż Wiktor, który nagle znów pojawia się w życiu bohaterki pragnie, aby kobieta do niego wróciła. Próbuje jej wmówić, że jest chora tak samo, jak jej babka. Z dnia na dzień sytuacja się pogarsza. Na jaw wychodzą rodzinne sekrety, a Natalia zaczyna wątpić w krystaliczny obraz dziadka, który stworzyła za dziecka.
Książkę czytało mi się niezwykle przyjemnie. Bardzo podobało mi się zestawienie spokojnej na pierwszy rzut oka wsi, z rodzinnymi sekretami, które wywracają życie bohaterki do góry nogami. Ciągłe zwroty akcji, przeplatające się z wspomnieniami Natalii powodowały, że chciałam jak najszybciej skończyć lekturę i sprawdzić, co tak naprawdę działo się w Romanówce i czy Zofia była aż tak chora, jak wszyscy mówili. Zakończenie mnie całkowicie zaskoczyło. Nie spodziewałam się takiego obrotu spraw.
Podobała mi się kreacja bohaterów. Z Natalią zżyłam się niemal od razu, chociażby ze względu na to, że jest moją imienniczką oraz podobnie jak ja mieszkała kiedyś na wsi i z niej wyjechała, żeby po latach móc tam wrócić. Jedyną postacią, której naprawdę nie znosiłam, była córka Natalii i Wiktora – Marta. Mimo że była dorosła, zachowywała się jak mała, rozpuszczona dziewczynka, robiąca awanturę za każdym razem, kiedy coś nie szło po jej myśli. Zazwyczaj jeżeli negatywnie oceniane przeze mnie postacie, robią coś dobrego dla głównego bohatera, jestem w stanie im przebaczyć i obdarzyć pewnego rodzaju sympatią, ale jakoś u Marty nie mogłam się na to zdobyć. Może przy końcu nie lubiłam jej trochę mniej, jednak zdecydowanie nie jest to moja ulubiona postać.
Książka nie jest romansem, jak to na początku założyłam. Raczej powiedziałabym, że to powieść obyczajowa, gdzie występuje wątek kryminalny(biorąc pod uwagę fakt, że zostało popełnione morderstwo).
Jeżeli ktoś szuka lektury, z którą ciekawie mógłby spędzić wieczór, to serdecznie ją polecam.