Zacznijmy od tego, że „Pod szepczącymi drzwiami” TJ Klune’a, nie było pierwszą książką autora, z którą miałam okazję się zapoznać. Jakieś dziesięć miesięcy temu przeczytałam „Dom nad błękitnym morzem”. Z tego co pamiętam, dzięki tej powieści zrobiło mi się ciepło na serduszku. Przy „Pod szepczącymi drzwiami” było podobnie, z tym dodatkiem, że pod koniec się wzruszyłam.
Wallace umiera, a na jego pogrzebie jest dosłownie pięć osób. W tym jedną z nich jest Żniwiarz, który ma przetransportować go w zaświaty. Mężczyzna nie jest z tego powodu zachwycony. A jeszcze mniej jest zadowolony z „przystanku”, w jakim przyjdzie mu spędzić czas, zanim przejdzie na drugą stronę. Okazuje się nim być herbaciarnia pośrodku lasu, gdzie Hugo – właściciel – serwuje herbatę takim osobom jak on.
Kiedy zaczęłam zapoznawać się z treścią tej lektury, nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że książka ta daje mi mocny vibe „Opowieści Wigilijnej”. Uściślając – przemiana Wallace’a była dla mnie podobna do przemiany Scrooge’a. Końcówka powieści spowodowała, że po policzkach spływały mi łzy, chociaż już byłam przekonana, że się na tym tytule nie wzruszę. Jeżeli więc podobała Wam się poprzednia pozycja autora, to zachęcam do sięgnięcia także po „Pod szepczącymi drzwiami”.
Współpraca barterowa z wydawnictwem Akurat, Wydawnictwem Muza